Przeglądasz teksty otagowane, jako:

wrażenia

Beta Diablo IV | Wrażenia

Gry wideo Sacrum i Profanum

Jako że mało która z gier rajcuje mnie w takim stopniu, w jakim czyni to seria Diablo, na wieść o terminach bety jej czwartej odsłony przygotowałem zawczasu wolny czas, wolny umysł, wolną przestrzeń na dysku (ponad 77 giga), niewolnego od alkoholu ciemnego Irish Stouta (którego pijam namiętnie od seansu „Duchów Inisherin”) i tak przygotowany zasiadłem w piątek, 17 marca, ledwo po 17:00 czasu środkowoeuropejskiego, przy komputerze, z nadzieją zarżnięcia hord plugawych bestii. O 17.03 wyjątkowo sprawnie dostałem się na serwer,…

Przejdź do pełnego tekstu

„Wojna Grzechu” – Richard A. Knaak (2006-2007) | Wrażenia

Książki Sacrum i Profanum

Z całej gamy książek, które powstały na zlecenie Blizzarda, te sygnowane logiem Diablo ustępują co prawda liczebności publikacjom spod szyldu Warcrafta, ale nadrabiają… Nie, nie jakością, lecz tym, co można określić mianem „fan base”, głębokim osadzeniem w świecie o bohaterach znanych z gry, umiejętnym łączeniu ich w pary, przenikaniu różnych wątków i rozbudowie ogólnych, ledwie zarysowanych w grze motywów. Nie inaczej jest w przypadku bodaj najbardziej monumentalnej pozycji w księgozbiorze książek o Diablo – trzytomowej „Wojnie Grzechu”, autorstwa obeznanego już…

Przejdź do pełnego tekstu

Nintendo Switch | Wrażenia

Świat i suterena Świat małych maszyn

Niniejszy tekst powstał w 2017 roku, więc korzystając z okazji jego ponownej publikacji na łamach tej skromnej strony, dopisuję na jego końcu partię teksu opisującego wrażenia po niespełna sześciu latach użytkowania Switcha. 2017: Switcha kupiłem wraz z markowym etui oraz folią ochroną kosztującą tyle, że mógłbym za te pieniądze przez pięć dni w tygodniu wcinać kurczaka Gong Bao z pobliskiego „chńczyka”. Oczywiście nie zapomniałem dodać do koszyka osławioną „Zeldę – Oddech Dzikości”, jedną z najdroższych gier, jaką kiedykolwiek kupiłem (ale…

Przejdź do pełnego tekstu

Mephisto mini | Wrażenia

Świat i suterena Świat małych maszyn

Z całego orszaku przeróżnych rozwiązań na granie w szachy z komputerem, najmniej przypadły mi do gustu te bazujące na miniaturowych, turystycznych szachach, utrzymujących na szachownicy małe, pchełkowate bierki przy pomocy, pardon, grubego bolca. Ani było to poręczne (zwłaszcza jak pionki spadały i gubiły się gdzieś w głuszy pociągowych przedziałów), ani specjalnie mądre (oczywiście były wyjątki), wreszcie – za grosz urokliwe. Prezentowany Mephisto mini jest wyjątkiem w tym ostatnim punkcie, przynajmniej w mojej skromnej ocenie – pokrywa z piękną grafiką, pod…

Przejdź do pełnego tekstu

„Arcymistrzowie” – Stefana Gawlikowskiego (2016) i „Gambit orangutana” – Kaspera Bajona (2022) | Wrażenia

Książki Sacrum i Profanum

Na wstępie chciałbym oddać to, czego nie mógł wyrazić nagłówek w swych technicznych ograniczeniach, mianowicie, pełnych tytułów książek, o których chcę Wam dziś co nieco opowiedzieć. Każda bowiem z nich została okraszona dodatkowym opisem, jakby z woli wydawcy, by zainteresować czytelnika, a priori wyznając mu treść. „Arcymistrzowie. Złota era polskich szachów” Stefana Gawlikowskiego oraz „Gambit orangutana. Opowieść o polskich szachach” mają podobne podtytuły, które nieco wodzą na manowce; nieco, bowiem żadne z nich nie jest kłamstwem. Jednakże treść znacznie wykracza…

Przejdź do pełnego tekstu

Tandy 1650 | Wrażenia

Świat i suterena Świat małych maszyn

Dziś na tapet ląduje kolejna niebyt wyrafinowana i pasjonująca maszyna z mojej kolekcji – jeszcze bardziej plastikowa, niż poprzednio opisywany Novag Allegro, ale w przeciwieństwie do swojego krajana z Hong-Kongu, trochę ciekawsza, jeśli idzie o grę i jej siłę. Opisywany model, to tak naprawdę licencjonowany klon RadioShack 1650 Fast Response, wypuszczony do sprzedaży w tym samym, 1985 roku, nie różniący się niczym w budowie od pierwowzoru, poza logotypami (w tym seksownym logo FIDE). W modelu, który posiadam, nie ostało się…

Przejdź do pełnego tekstu

„Drive My Car” (2021) | Wrażenia

Filmy i seriale Sacrum i Profanum

Od dłuższego czasu planowałem zanurzyć się w tym filmie; „zanurzenie” jest trafnym określeniem, choć początkowo twierdziłem tak z uwagi na długość „Drive My Car” (trzy godziny). Było więc tak: sobotni, samotny wieczór. Z wolna dopadał mnie stan chorobowy, wirus, który niepostrzeżenie wyrwał tydzień z życiorysu; ale zanim to nastąpiło, był ten film i była butelka nowozelandzkiego wina, wypita pospołu, były dwie przerwy, każda po godzinie seansu, by nalać kolejną szklankę, by rozprostować kości, by wyjść z zanurzenia; rychło bowiem okazało…

Przejdź do pełnego tekstu