Chyba już nigdy nie zapomnę tych ciepłych majowych dni, kiedy siedząc w rozklekotanym Ikarusie, pędziłem z os. Piastów na Nowy Kleparz, wertowałem stare wydanie „Edenu”, mojej pierwszej powieści Lema, jaką dane mi było przeczytać. Tych chwil i obrazków nie zapomnę nigdy, podobnie, jak autentycznego przerażenia, które wywołała we mnie ta powieść; pamięć jest jednak kapryśna – kiedy po latach ponownie sięgnąłem po pierwsze „dojrzałe” dzieło naszego najwybitniejszego futurologa (w ramach Roku Lema, który pozwoliłem sobie wydłużyć ponad kalendarzowe ramy), zdziwiło mnie, jak bardzo tamten „Eden” był inny od tego odkrywanego teraz; tak jakby mój młodzieńczy umysł przykładał wagę do innych wątków i inaczej obrazował zdarzenia, aniżeli teraz. Przez chwilę miałem nawet spiskowe przypuszczenia, że leciwy egzemplarz „Edenu” z tamtych lat (zresztą, wypożyczony ze szkolnej biblioteki) był wybrakowany. Mogę jednak autoironicznie stwierdzić, że wybrakowana była przede wszystkim moja osoba, przychylniejsza w tamtym czasie literaturze klasycznej, aniżeli takiej wymagającej znacznie większych pokładów wyobraźni.
Mamy jednak przełom lutego i marca 2022 roku. Trzysta kilometrów ode mnie spadają bomby, a jeszcze dalej toczy się prawdziwa wojna, jakiej ten kontynent nie widział od 1945 roku. Tę wojnę wszczęła putinowska Rosja, kraj bardzo trudny w zrozumieniu dla człowieka z kręgu kultury zachodnio-europejskiej, ale także, w coraz większym stopniu, dla ludzi z Europy środkowej, nie pamiętających autokratycznych rządów opierających swoją władzę na ograniczeniach wolnościowych, cenzurze i inwigilacji. A taka jest właśnie w tym momencie Rosja – złowroga dla człowieka, nie mająca dla niego za gorsz szacunku, chcąca stworzyć nowego, imperialnego obywatela, oddanego tylko jej i zanurzonego w oficjalnej, kremlowskiej narracji.
Jest luty 2022 roku, inwazja rozpoczęła się. Czytam ten „Eden”, w którym grupa naukowców usiłuje zrozumieć obcą cywilizację, mieszkańców tytułowego Edenu. Świat edeńczyków ktoś kiedyś chciał zmienić, chciał stworzyć idealny twór, ale eksperyment się nie udał i teraz nikt o nim nie mówi, a raczej – nie może mówić. Nie jest nawet pewne, czy władza na Edenie istnieje, choć wszystko wskazuje na to, że planeta jest zarządzana totalitarnie. Badacze Lema w tak poprowadzonej narracji doszukiwali się, raz, krytyki socjalizmu, co to chcąc zbudować świat i człowieka na nowo, poniósł ekonomiczne i społeczne klęski, dwa, widzieli reminiscencję wojennych doświadczeń pisarza. W obu przypadkach mówimy o pewnej formie społecznej przemocy wobec wolności i praw naturalnych, w postaci, z jednej strony, prymatu masy nad jednostką w imię powszechnej równości i sprawiedliwości, z drugiej, mordowaniu jednostek nie mieszczących się w szalonym kanonie rasowej lub światopoglądowej czystości.
Nie mogę oczywiście postawić znaku równości między historią edeńskiego społeczeństwa, a tym, czym stała się putinowska Rosja; zresztą zaczynając gdzieś w styczniu lekturę nawet nie przypuszczałem, że przyjdzie mi układać tym podobne porównania. Ale znamienne jest to, jak bardzo problem ze zrozumieniem „innego”, który tak wyraźnie wybrzmiał w „Edenie”, ma miejsce w tym momencie. I nie chodzi mi o zrozumienie w pozytywnym tego słowa znaczeniu, tj. poprzez p o z n a n i e, z całym bagażem zależności kulturowych i historycznych; chodzi mi bardziej o to, jak bardzo człowiek może zbudować i wykształcić rzeczywistość skrajnie wrogą, podzielić i zantagonizować całe grupy, wmówić własnemu społeczeństwu wyjątkową rolę narodu, a potem to społeczeństwo eksterminować i wyzyskiwać. Wszyscy po trochu możemy teraz czuć się tak, jak odkrywcy obcych, zamieszkałych planet; podobnie jak Doktor, jeden z bohaterów książki, szukał zależności biologicznych i kulturowych między ziemianami a edeńczykami, tak my teraz możemy robić to samo z ludźmi zachodu i Rosjanami; zatrważające jest to, jak mało możemy ich znaleźć, mimo ze mamy takie same ciała i umysły. Dzieje się tak, ponieważ wytworzyła się przestrzeń dwóch prawd (daleka od pięknych koncepcji Awerroesa), w której tylko jedna ze stron, ludzie wolnego świata (słyszący narrację Putina o ukraińskich nazistach i widzący zarazem cierpiących od rosyjskich nalotów cywili z Charkowa czy Mariupola), ma świadomość występowania obu z nich; Na Edenie, prawda o „innych”, ich rzekomej chorobie, miała istnieć nie obok, lecz w miejsce prawdy o tym, że edeńczycy byli tak naprawdę obiektem masowej inżynierii biologicznej zafundowanej im przez władzę, a efekt tego nieudanego eksperymentu „koryguje” się po dziś dzień, chociażby poprzez masowe egzekucje.
Niedaleko nas teraz też unicestwia się wszystkie przejawy wolności, jakie rozpierzchły się po upadku ZSRR, ponieważ, jak się okazuje w ramach jedynej słusznej prawdy, nie ma tam miejsca (nie może go być!) na wolność i tym podobne eksperymenty. Trzeba je zniszczyć.
Wstyd mi, że tak mocno ubieram tę znakomita powieść w bieżące problemy; jest jednak znamienne (zresztą nie pierwszy raz), jak wiele uniwersalnych prawd Lem przekazał swoim czytelnikom i jak łatwo można je zestawiać z różnymi wydarzeniami. W tym aspekcie „Eden”, mimo że stanowi opis obcej planety i obcej cywilizacji, jest zaskakującym i brutalnym opisem ludzi i ludzkiej cywilizacji, czy raczej tego, co sprawia, że stajemy się wrogiem dla samych siebie.
Stanisław Lem, „Eden”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.
Autor grafiki ilustrującej wpis: Kumquat Creative (https://www.instagram.com/mrthidn.cg/).