„Astronauci” – Stanisław Lem (1951) | Wrażenia

Książki Sacrum i Profanum

Wyjście z lemowskich opowiadań i wejście wprost w zwartą fabułę było lekiem dla mojego, skonfudowanego po „Cyberiadzie” umysłu, mimo że początek przygody z „Astronautami” nie był spektakularny; ciężko bowiem oczekiwać tego od swoistego moralitetu i przyspieszonego kursu z astronomii zarazem, jaki stanowi pierwsza część powieści, napisana przez Lema chyba przede wszystkim z uwagi na czas i miejsce (socrealistyczna Polska, poza trylogią księżycową Jerzego Żuławskiego, nie mająca zbyt wielu przedstawicieli literatury scenice-fiction na półkach bibliotek i domostw). Lem zresztą był zmuszony wpleść w treść fabuły socrealistyczne wątki chwalące komunizm i krytujące kapitalizm, chcąc ujrzeć swoje dzieło drukiem. Była to powieść napisana już w ramach pewnego dorobku, zarówno nieporównywalnie bardziej ambitnego („Szpital Przemienienia” z 1948 roku, wydany dopiero w 1955 roku), jak i gatunkowego (odcinkowy „Człowiek z Marsa” z 1946 roku), przede wszystkim jednak Lem wystukał „Astronautów” na swojej maszynie do pisania z myślą o zarobku i przetrwaniu w socjalistycznej krainie dobrobytu.

Mimo takiej motywacji i socrealistycznych naleciałości (nienachalnych, ale jednak występujących), powieść okazała się spektakularnym sukcesem wydawniczym, i to dzięki niej Lem stał się pisarzem gatunkowym, ba, pisarzem, który przeszedł do historii polskiej, ale i światowej literatury. Skromne wielkiego początki, „Astronauci” stanowią bowiem przykład panoszącej się w latach 30-stych, 40-stych i 50-tych mody na powieści o Wenus, planecie, w której widziano przez wiele lat drugą Ziemię, snując wizję tętniących życiem lasów; rzeczywistość, którą poznaliśmy dzięki badaniom, okazała się brutalna; efekty tych badań nie mogły być znane Lemowi, zatem ten do cna zanurzony w fantastyce naukowej pisarz przez wiele lat wzbraniał się przed reedycjami „Astronautów”, widząc, jak bardzo jego wizja „przestrzeliła” fakty, ale też, po prawdzie, mając świadomość socrealistycznych naleciałości i stylu, na który pokutował w posłowiu napisanym do wydania powieści z lat 70-tych.

Czy jednak „Astronauci” to zła powieść? Nie, inaczej nie przeczytałbym jej w sześć dni (uwzględniając przepracowanie w tym okresie jakichś 50 godzin, zatem czasu na czytanie nie było dużo); owszem, jest to powieść nierówna (przywołana wyżej pierwsza część), nieco przegadana (sporo opisów utkanych na zdaniach wielokrotnie złożonych wymagających koncentracji ale też podstawowej wiedzy z zakresu geologii, fizyki i chemii, mimo ze autor pomaga czytelnikowi, jako może (także rysunkami!)), nad wyraz optymistyczna, jeśli idzie o fabułę i bohaterów, ale zarazem okraszona motywami, które w późniejszej twórczości Lema miały wybrzmieć jeszcze donioślej. Mamy tu bowiem zetknięcie grupy naukowców (tej umiłowanej przez pisarza grupy społecznej) z nieznanym, obcym, innym, czyli kolejnym lejtmotywem przewijającym się w twórczości krakowskiego futurologa, mamy naiwnego, choć inteligentnego głównego bohatera, który styka się z czymś obcym, czego nie rozumie, i próbuje dociec (zarówno na płaszczyźnie „bohater – Wenus”, jak również „bohater – naukowcy”), mamy zagubioną grupę badaczy, stopniowo zgłębiających tajemnicę, która nie będzie w pełni ujawniona, mamy też pewną nutę grozy, która jest niczym innym, jak nieznaną człowiekowi „normalnością” innych rzeczywistości.

Mnie samego szczególnie urzekły te sceny, które puszczają do czytelnika oko, każąc mu skojarzyć konteksty; niech za przykład posłużą sceny opowiadania sobie przez członków załogi różnych opowieści w czasie podróży z Ziemi na Wenus, stanowiące nawiązanie do Dekamerona Giovanniego Boccaccio, czy chociażby opis zniszczonych konstrukcji napotkanych na powierzchni Wenus przez ziemską ekspedycję, dziwnie bliskich ludziom widzącym jeszcze zza okiem swych domów ruiny kamienic, zniszczone w toku wojny, lub czytających o tragedii Hiroszimy i Nagasaki.

Kiedy patrzę na zdjęcia Polski lat 50-tych, nie dziwi mnie tak oszałamiający sukces powieści Lema; jeśli dodamy do tego, że jakość ówczesnej literatury, służącej ideologii, a nie czytelnikowi, nie była najwyższa, nic dziwnego, że „Astronauci” byli jak tlen na Wenus – potrzebni, by przetrwać. W tym kontekście nie może dziwić, że powieść została w 1959 roku zekranizowana, ale to już zupełnie inna historia…


Stanisław Lem, „Astronauci”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.

Może przeczytasz coś jeszcze?