Nie jestem koneserem kina skandynawskiego, którego nie mam okazji oglądać zbyt często. Tym bardziej nie jestem koneserem komedii, chyba że to komediodramaty, komedie kryminalne lub czarne komedie. Nie sięgnąłem więc po „Małżeńskie porachunki” z powodu kraju produkcji (Dania), ale także z powodu gatunku (komedia kryminalna), lecz z uwagi na występ Marcina Dorocińskiego. Ot, taki nieco patriotyczny powód, albo też ciekawość, jak w zagranicznej produkcji wypadł uzdolniony polski aktor.
I jeśli ktoś inny miałby się kierować przy wyborze powyższego filmu tym samym, co ja, byłby to najwłaściwszy kierunek, bowiem oglądanie Dorocińskiego to prawdziwa przyjemność. Ale oglądanie już całego filmu – niekoniecznie.
Mamy oto historię dwóch budowlańców w średnim wieku, których pragnieniem jest zanurzyć własne przyrodzenia w ciałach swych żon, do czego te ostatnie nie są skore. Sfrustrowani mężczyźni postanawiają więc pozbyć się ich, i w tym celu najmują płatnego mordercę (w tej roli Dorociński). Nieoczekiwany zbieg wypadów sprawia jednak, że łowca staje się ofiarą, a ofiara łowcą, co doprowadza do przewidywalnego i bezsensownego finału.
Scenarzyści „Małżeńskich porachunków” postanowili skoncentrować się na humorze opartym na relacjach damsko-męskich, oraz na silnych, etniczno-narodowych stereotypach, często (co zaskakujące dla współczesnego kina) przekraczając poprawność polityczną. Nie udało im się jednak wyjść ponad sztampowy humor, i choć kilka razy się uśmiechnąłem, całościowo rad byłem, że produkcja trwa zaledwie 80 minut.

Film wypada blado na wielu obszarach: zawiązywanie akcji jest sztuczne i wymuszone, dialogi jakby niepełne, a konsekwencji poszczególnych zdarzeń tak naprawdę nie ma. Oś fabuły spina rywalizacji antagonistów, w tym Dorocińskiego, który umiejętnie używając angielskiego ze wschodnim akcentem, rosyjskiego, arabskiego (?) oraz duńskiego (?) wypada naprawdę bardzo dobrze – i to na tle wszystkich pozostałych aktorów, którzy, choć mierzyli się z równie sztampowo rozpisanymi rolami, zagrali je co najwyżej poprawnie.

„Małżeńskie porachunki” to typowa produkcja na wakacje, albo okazjonalne „święta” pokroju walentynek, lekka, niezobowiązująca, ale również bez szans, żeby zapaść w pamięć. Nie mogę jednak nie być złośliwym i nie stwierdzić, ze mimo wielu wad, i tak bije na głowę wszelkiej maści polskie komedie romantyczne, którymi rodzimi producenci raczą nas w ostatnich latach. A Dorocińskiemu należą się role w znacznie lepszych produkcjach.