„Pokój” (2021) | Wrażenia

Filmy i seriale Sacrum i Profanum

Jak dobrze wiemy, polskie kino scenice-fiction praktycznie nie istnieje, a wyjątek w postaci filmów Szulkina lub „Seksmisji” jest smutnym (no, powiedzmy że w przypadku tego ostatniego wcale nie takim smutnym) potwierdzeniem powyższego; czarę goryczy przelewa historia tworzenia „Na srebrnym globie” (określonego przez magazyn Vice „najlepszym filmem scenice-fiction, który nigdy nie powstał”).

Tam, gdzie komercyjnie nie starcza odwagi, pojawiają się zapaleńcy starający się własnym sumptem stworzyć „coś z niczego”, co niezwykle trudne, jeśli bierze się za bary z gatunkiem z góry narzucającym kosztowną scenografię lub efekty specjalne. Są jeszcze spece od marketingu, którzy potrafią wyczarować cudeńka zawstydzające nie jeden ulep rodzimego kina. Co jednak łączy powyższe produkcje? Można je zliczyć na palcach jednej ręki, to raz, dwa, to produkcje krótkometrażowe; wspomnieć warto stworzonego na zlecenie Allegro „Twardowsky’ego”, „Tam i z powrotem” Michała Baczunia, jak również zerknąć na dwuminutowy spot „Stop suszy!” w ramach kampanii społecznej Wód Polskich, czy „Ambition”, stworzone przez Platige Image na zlecenie Europejskiej Agencji Kosmicznej.

Do powyższego grona dołącza właśnie „Pokój”, adaptacja opowiadania „Podróż siódma”, z „Dzienników Gwiazdowych” Stanisława Lema (o których tutaj nieco więcej). Adaptacja nie w pełni wierna literackiemu oryginałowi – niby rzecz nie dzieje się na „rakiecie”, ale wciąż w kosmosie, twórcy jednak obudowali opowieść kontekstem nie występującym w opowiadaniu, który ostatecznie raczej się broni, bo zachowuje ducha oryginału.

Co najważniejsze, film zgrabnie uwydatnia główne motywy „siódemki”, czyli czasowe zapętlenie, a najciekawsze sceny podano ze smakiem; niemniej film jako całość, to jedynie przystawka to opowiadania, a nie równoprawne pierwsze (lub drugie) danie (z tego miejsca osobisty apel: nigdy nie deprecjonujmy roli zupy w jadłospisie!).

Aktor odgrywający Ijona Tichego, Wojciech Solarz, może używa czasem zbyt prostych środków ekspresji, ale przy tego typu produkcji, która z założenia ma bawić, a nie smucić, takie coś nie wadzi (tym bardziej w krótkim metrażu, gdzie często pewnie nie było czasu na powtórki czy dogrywki scen). Myślę, że dla samego aktora przedsięwzięcie, w którym musiał odgrywać kilka swoich wcieleń na raz, i mówić do pustej przestrzeni, wypełnionej w post-produkcji innymi ujęciami z nim samym, było niezwykle trudnym zadaniem, a jako że efekt końcowy jest więcej, niż zadawalający, tym bardziej Solarzowi należą się słowa uznania. Szkoda tylko, że scenarzyści wtłoczyli w jego usta kilka zbyt ostrych przekleństw, które kompletnie nie pasują do twórczości Lema.

Ostatecznie nie żałuję tych 20 minut spędzonych z najnowszą filmową adaptacją jednego z dzieł Lema. Narracja jest żwawa, zdjęcia przyzwoite, efekty specjalne i scenografia zaskakują na plus, mając na uwadze skalę produkcji. Aż chciałoby się więcej…

Może przeczytasz coś jeszcze?