„Cyberiada” – Stanisław Lem (1965) | Wrażenia

Książki Sacrum i Profanum

Pisząc wprost i bez zbędnych wstępów: nie potrafię zrozumieć fenomenu wydawniczego tej serii opowiadań Lema. O ile „Bajki robotów” nad wyraz mnie przeczołgały, o tyle „Cyberiada” uczyniła to do sześcianu. Moja niepochlebna ocena dla tego zbioru (w posiadanym przeze mnie wydaniu liczącym – bagatela – 500 stron) wzięła się z kilku przyczyn. Po pierwsze, dużo w tych opowiadań językowych eksperymentów, w tym męczących neologizmów, dużo konotacji i wtrętów stricte ziemskich (na czele z „Złapał Kozak Tatarzyna” z opowiadania „Powtórka”, pochodzącego wyjątkowo dla zbioru z 1979 roku), co zupełnie rujnuje jakiekolwiek „zanurzenie” się w świecie przedstawionym; przytłacza również ogrom wielokrotnie złożonych zdań, nagłych fabularnych zwrotów i płytkich bohaterów, niczym z bajki (nic dziwnego, że „Cyberiadę” uznaje się za kontynuacje „Bajek robotów”).

Zdarzają się jednak teksty lepsze, wręcz dobre, a fragmentami wybitne, takie jak „Maszyna Trurla”, ze znakomicie przedstawioną wizją zniszczenia miasta i ruchem wielkiej maszyny, oddanych tak plastycznie, że jest to wręcz samograj dla wyobraźni; ciekawie przedstawia się „Wyprawa druga, czyli oferta króla Okrycyusza”, gdzie Lem ze frapujący sposób przedstawił sposób wyjścia z pozoru nierozwiązywalnego problemu (tak jakby przełamywał fatalizm znany z greckich tragedii, gdzie żaden wybór nie jest dobry); osobiście polubiłem nad wyraz literacką „Wyprawę pierwszą A, czyli Elektrybałt Trurla” o maszynie klecącej wiersze w sposób lepszy, niż nie jeden „żywy” poeta; jest wreszcie dużo pomniejszych, świetnych motywów, ujętych całościowo w dużo gorszych opowieściach, jednak są one niczym przebłysk pośród męczącej ciemności.

Lem porusza się w kreowanych opowieściach po światach w całości zamieszkałych przez roboty, pełnych znudzonych królów i ich poddanych, przez co łatwiej o kontrasty, które nie zaskakują. Nie mogę jednak czynić zarzutów do fabuł i wyobraźni ich autora, bo te są naprawdę niezłe; najbardziej przeszkadzał i męczył mnie styl, trudny do przełknięcia, w szczególności w obliczu innych dzieł Stanisława Lema.

Nie jestem „lemologiem” i daleko mi do formułowania jakichkolwiek wniosków, ale jako pisarz-domator-amator, widzę w „Cyberiadzie” sposób Lema na odreagowanie od poważniejszych tekstów, napisanych do bólu poprawnie i bez możliwości jakiejkolwiek lingwistycznej ekspresji, którą opowiadania „Cyberiady” są wręcz przeładowane. Wszak „Niezwyciężony” powstał w 1964 roku, a „Głos Pana” cztery lata później. Stawiam, że Lem potrzebował odreagowania, i „Cyberiada” była odpowiedzą na te pragnienia.

„Cyberiada” była dla mnie dobrą lekturą do poduszki, szybko bowiem przy niej zasypiałem, zarzucany łańcuchami tekstów, które od czasu do czasu zawiązywały się w ciekawsze sploty, wywołując to, co w opowieściach najważniejsze: zainteresowanie.


Stanisław Lem, „Cyberiada”, cz. I i II – Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017.

Może przeczytasz coś jeszcze?