„27 śmierci Toby’ego Obeda” – Joanna Gierak-Onoszko (2019) | Wrażenia

Książki Sacrum i Profanum

Kiedy sięgałem bo „27 śmierci Toby’ego Obeda”, myślałem, że dowiem się z niej nieco więcej o Kanadzie i jej mrocznych sekretach, o których mogłem słyszeć w przekazach telewizyjnych; sekrety te nijak nie współgrały z moją wizją super-miłego-państwa-z-fajnym-premierem. Za pogodną okładką, złożoną z kafelkowo ułożonych piktogramów, Joanna Gierak-Onoszko rozpisała świetnym, literackim stylem, mroczną historię. Historię rozumianą tu per se, jako opowieść o określonym miejscu i ludzich. Ale niech powyższe was nie zmyli – reportaż Gierak-Onoszko, to nie tylko podróż po przeszłości, ale przede wszystkim przerażający obraz tego, jak owa przeszłość oddziałuje na teraźniejszość.

Zło dokonywane w sposób systemowy, w imię nierzadko wydumanych, „wyższych wartości”, przeraża nie tyle przez sam akt czynienia krzywd, ile przez powszechne przyzwolenie na to, chociażby pod auspicjami zmowy milczenia, uznania czegoś za normalne, lub zdyskredytowania tych, w których owo zło jest wymierzone. „Dehumanizacja” jest tu wyrazem pasującym, jak żaden inny, niczym plaster naklejany na znacznie szerszy kontekst. Jak bowiem inaczej określić istnienie sieci szkół z internatem, prowadzonych – pod nadzorem lokalnych władz – przez Kościół, w których zamykano rdzennych mieszkańców Kanady (zwanych ówcześnie Indianami, Eskimosami i innymi określeniami nadanymi nie przez nich samych, lecz ich rzekomych odkrywców), by następnie rugować z ich umysłów i ciał jakiekolwiek ślady ich etnicznego pochodzenia – nierzadko kosztem kalectwa lub śmierci? Przez dziesięciolecia. Rozbijając rodziny, zabierając tożsamość, w imię składnego posługiwania się nowym językiem i umiejętności odmówienia w nim „Ojcze nasz”.

Owszem, tak było, ale już nie jest. I choć na początku można było zrzucić to na karb historii, bo w końcu „ta-kie-by-ły-cza-sy”, więc generalnie przepraszamy, co złego, to już nie my, ale teraz macie od nas prawo do kultywowania swojej tradycji i wierzeń oraz pakiet zniżek i pomocy socjalnej. I wypłacimy wam jeszcze odszkodowania, według cennika, kilkanaście tysięcy dolarów, jeżeli wielokrotnie was zgwałcono, trochę mniej za uszczerbek na zdrowiu. To dla nas, Kanady, duży koszt, kilka miliardów dolarów; dla nas, dumnych mieszkańców Toronto, także duży koszt, bo nagle musimy mierzyć się z rozterkami moralnymi i brać nasza europejską miarą Wasze tradycje. Więc chyba wszystko jest okej, prawda?

Nie ma znaczenia, w jak dużym stopniu kontynuowana jest systemowa przemoc wobec Pierwszych Narodów (tak bowiem winno nazywać się tych, którzy mieszkają w Kanadzie nie od 150, lecz 15 000 lat), nie ma znaczenia, jak łatwo ich młode kobiety wpadają w sidła sutenerstwa, nie ma znaczenia skala samobójstw wśród Ocalałych (tak zwie się ludzi, którzy przetrwali osławione szkoły z internatem), i ich zstępnych; bo wiecie, zło się wydarzyło i już go nie ma. Przestało eskalować. Zamknijmy więc oczy i żyjmy dalej.

Katarzyna Surmiak-Domańska, osoba, która w pewnym stopniu wpłynęła na to, jakim reportażem jest „27 śmierci…”, w wywiadzie przeprowadzonym przez Łukasza Grzymisławskiego (w związku z jej nową książką „Czystka” – bardzo intymnym, a przez to odważnym reportażem odkrywającym nie tyle rodzinne sekrety, ile traumy z nich płynące), stwierdziła:

Mój ojciec nie jest człowiekiem łatwym. Mój dom bardzo różnił się od domów moich rówieśników. Znam badania przeprowadzone w Izraelu na dzieciach ocaleńców z Holocaustu – w jaki sposób były wychowywane. Powtarzały się trzy rzeczy: wpajanie nieufności do świata, sączenie komunikatu, że świat na zewnątrz jest niebezpieczny; wzmożona kontrola połączona z surową dyscypliną; oraz nieumiejętność okazywania ciepła. I w dokładnie taki sposób wychowywał mnie mój ojciec. Jego doświadczenie ludobójstwa w Galicji odbiło się na nim podobnie jak obóz koncentracyjny. Tak sobie to teraz tłumaczę. Na przykład jako dziecko słyszałam, że tylko źli rodzice posyłają dzieci do przedszkola, a są tacy, co potrafią oddać nawet do żłobka. Weszłam w dorosłe życie z masą społecznych deficytów, z nieporadnością, nieśmiałością, które chyba wciąż nadrabiam.

A teraz kawałek z mojego podwórka: moi dziadkowie od strony ojca okrótnie doświadczyli II Wojny Światowej w czasach ich młodości, więc młodość ta niejako na starcie została unicestwiona. Później, przez wojnę właśnie, nie potrafili dać swoim dzieciom takich uczuć, jakie mogliby dać, gdyby nie Hitler, gdyby nie Stalin. Później jeszcze ich synowi a mojemu ojcu przyszło doświadczyć molestowania seksualnego ze strony księdza. Mój ojciec uciekał i w jakimś stopniu dalej ucieka na wielu frontach, próbując okiełznać życie pracą, wódką i rzeczywistością w telewizji. Nigdy do końca nie wiedziałem, dlaczego tak robi – najprościej było powiedzieć, że jest zły, popieprzony, nieodpowiedzialny. Ale nie mogłem się z takimi stwierdzeniami pogodzić – nie tyle dlatego, że były wysuwane w stronie rodzica, ile dlatego, że w jakimś stopniu rozumiałem go. Zacząłem robić to samo, co on – uciekać. Bo też w dzieciństwie nie dostałem czegoś, co powinienem dostać, jako dziecko – pewnej dozy uczuć, których strumień został przerwany na długo przed moimi i jego narodzinami.

Nie chcę być opacznie zrozumiany – to nie jest próba porównania krzywd i cierpień, lecz bardziej pokazanie, z jak wielkim problemem ma do czynienia nie tylko Kanada i jej społeczeństwo, ale wszelkie społeczności, które doświadczyły systemowego bólu i cierpienia, a których wymienienie w tym miejscu zajęłoby godziny.

„27 śmierci Toby’ego Obeda” pokazuje to w tak namacalny sposób, że niezwykle trudno powstrzymać emocje. Kiedy na początku reportażu Gierak-Onoszko przywołuje słowa Phila Fontaine’a:

Wykorzystywany potem sam wykorzystuje, a maltretowany maltretuje”,

autorka czeka z konkluzjami powyższego niemal do samego końca; wtedy (między innymi), przywołuje swoją rozmowę z profesor Robyn Bourgeois, która zdradza jej:

Mama mnie lała. Dziś jako dorosła uważam, że znęcała się nade mną także psychicznie. Ojciec był wycofany. Jako ocaleniec po szkole nie chciał się angażować w żadne konflikty. Nie bronił swoich dzieci przed zagrożeniem, jakim była dla nas mama.

Wykorzystany wykorzystuje, maltretowany maltretuje. Nie tylko czynem lub słowem, ale i obojętnością. Wszystko dlatego, że pewne rzeczy stały się dlań normalne. Tak oto rząd Kanady ramię w ramię z Kościołem zakorzeniły w tysiącach mieszkańców gen autodestrukcji; gen jak to gen, podlega dziedziczeniu. Dlatego słowa Gierak-Onoszko wydrukowane na okładce „27 śmierci…” są tak ważne: „pojednanie jest procesem o wyraźnym początku, ale bez końca”. Nie można w tym procesie na niczym poprzestać, bowiem tak jak systemowo, latami, zniszczyło się społeczeństwo, tak systemowo, latami, trzeba leczyć owe „wady” genetyczne. Czytając „27 śmierci…” można odnieść wrażenie, że Kanada radzi sobie z tym nieporadnie, ale Gierak-Onoszko sugeruje nam w posłowiu cofnąć się krok w tył i popatrzyć na problem całościowo:

Czy pojednanie jest utopią, czy twardym procesem, trudnym dla wszystkich stron? Choć droga do niego jest nierówna i pełna zakrętów, Kanada nie tylko wytyczyła szlak, ale i odważyła się na niego wkroczyć. To doświadczenie nieprzyjemne, raniące i często nieudane – jednak czy ktoś w takiej sprawie zdobył się na więcej niż dzisiejsi Kanadyjczycy?

Ale, jak już sugerowałem, nie sama Kanada i jej rząd są tu antybohaterami. Jest jeszcze ktoś, kto wolałby milczeć, kto z milczenia uczynił cnotę. Kościół.

To niezwykłe, jak organizacja oparta na tak ważnych i potrzebnych zasadach moralnych płynących z Ewangelii, zdolna była przepoczwarczyć się w zbrodniczą instytucję, która za swoje zbrodnie nie tylko nie poniosła konsekwencji, ale nawet nie zdobyła się na przeprosiny. Kiedy Gierak-Onoszko przytaczała, które wspólnoty religijne przeprosiły za cierpienia Pierwszych Narodów i Ocalałych, jedna milczała – Kuria Rzymska. Czytając to, stanęły mi przed oczyma końcowe plansze „Tylko nie mów nikomu” braci Sekielskich, wymieniające nazwiska rządzących polskim Kościołem, którzy zdecydowały się nie zabierać głosu w sprawie molestowania seksualnego przez księży w naszym kraju. Pozwólcie na jeszcze jeden cytat z „27 śmierci…”:

Wkrótce potem biskup Lionel Gendron, przewodniczący Kanadyjskiej Konferencji Biskupów Katolickich, przekazał opinii publicznej stanowisko papieża. „Ojciec święty jest świadom ustaleń, jakie poczyniła Komisja Prawdy i Pojednania i odnosi się do nich z powagą. Po dokładnym rozważeniu prośby i dogłębnym dialogu z biskupami w Kanadzie czuje jednak, że nie może na nie osobiście odpowiedzieć.”

To słowa powszechnie uwielbianego papieża Franciszka. Chcę wierzyć, że nie były to słowa Jorge Mario Bergoglio, lecz kurialistów, które ci zalecili mu w 2018 roku powtórzyć w imię Dobra Kościoła. 1 kwietnia 2022 roku agencja AFP podała, że papież, podczas spotkania z Pierwszymi Narodami, przeprosił za nadużycia w szkołach prowadzonych przez Kościół w Kanadzie. Jakkolwiek „nadużycia”, to bardzo dyplomatyczny wyraz, a 1 kwietnia, to niezbyt fortunna data dla takich publikacji, dlaczego na ten gest trzeba było czekać aż cztery lata? Czy Kościół katolicki zrozumiał, że popełnił błąd? Czy przekalkulował sobie, że tak będzie dla niego lepiej? Będę zawsze bronił wiary, bo niekiedy jest potrzeba w rozwoju ludzkiej duchowości. Będę bronił Ewangelii, jako nośnika uniwersalnych, moralnych prawd. Ale Kościół katolicki nie ma moralnego prawa istnieć w takim kształcie, ponieważ ludzie, którzy boją się prawdy, stoją pierwsi w kolejce do utraty człowieczeństwa.


Joanna Gierak-Onoszko, „27 śmierci Toby’ego Obeda”, Wydawnictwo Dowody na Istnienie, Warszawa 2019.

Może przeczytasz coś jeszcze?