Czasami zadaję sobie pytanie, który z istniejących tytułów książek z przyjemnością bym “ukradł”, gdyby tylko nikt nigdy nie wpadł na to, by użyć go do zatytułowania własnego dzieła. Nie ukrywam, że “Martwe dusze” zawsze pojawiały się w odpowiedziach na te skrycie stawiane pytania.
Nie znając zupełnie twórczości Gogola, zawsze kategoryzowałem “Martwe dusze”, jako powieść psychologiczną (a nawet dramat, jeśli tylko umysł funkcjonował trochę gorzej). Jest to jednak niemal podręcznikowy przykład prozy obyczajowej, i to napisanej w sposób tak nowoczesny i zabawny, że do teraz jestem wielce zdziwiony tym, że tytuł ten liczy już sobie mniej więcej 180 lat.
Ów lekki, niekiedy komiczny styl zaskakująco kontrastuje względem inspiracji, z której Gogol czerpał, zapisując stronnice rękopisu “Martwych dusz”, a mianowicie “Boskiej komedii” Dantego; “Martwe dusze” w zamyśle też miały by tryptykiem (powieść nie jest ukończona), i, podobnie jak „Boska komedia”, miały opierać się na motywie podróży, na tym jednak bezpośrednie powiązania się kończą; tych nieoczywistych trzeba poszukiwać. Tak zatem Beatrycze zdaje się być zastąpiona przez pieniądz i zysk, choć to trudne do uchwycenia – są one niewątpliwe celem głównego bohatera, bystrego choć nie genialnego oszusta Pawła Iwanowicza Cziczikowa. Gogol zatem odbrązawia słynny motyw, a z dawna przebrzmiałe cnoty zastępuje klasycznymi ludzkimi przywarami. Same zaś kręgi piekieł uosabiane są przez poszczególnych bohaterów powieści, na dworkach i posiadłościach których dane jest Cziczikowowi stołować się z wystawnością godną obiadów czwartkowych króla Poniatowskiego, i gdzie podstępem nasz Cziczikow spisuje umowy na zakup… martwych dusz, dusz chłopów, którzy odeszli z tego świata, a za których ciągle trzeba płacić pogłówne.
„Martwe dusze”, to nie jest powieść pełna wartkiej akcji, łatwa do przełożenia na ekran lub inną adaptację. Nie ma tu jednak za grosz nudy, bo sposób, w jaki Gogol opisał różne charaktery, ich stany i perypetie, bawiąc się zręcznie archetypami i narodowymi mitami, jest na tyle zajmujący, że kartki powieści przekładają się same. Z czasem jednak przychodzi znużenie, szczególnie w drugiej, nieukończonej części, tak jakby Gogol nie miał dobrego punktu zaczepienia, by poprowadzić opowieść do finału, albo zwyczajnie nie mógł go mieć, w pogoni za doskonałością (która zawsze jest zgubą artystów) paląca kolejne wersje rękopisów. Słowem, widać, że “Martwe dusze” to powieść niedokończona, powieść napisana z rozmachem i finezją, ale na swój sposób osierocona, pozostawiająca czytelnikowi poczucie pustki, związane nie tyle z nieznanym losem głównych bohaterów, ile świadomością rozpadającego się niemal na atomy dzieła, odsłaniającego w sposób nazbyt brutalny intymność aktu twórczego, literackich zamysłów czy zwyczajnie – stylu.
Ale poza tym trzeba się “cieszyć” z tego co jest, a to co jest, to po prostu brutalna rzeczywistość społeczeństwa pełnego wad i przywar, podana w lekkiej, nieco cynicznej formie, bez wyrafinowanych portretów psychologicznych; w tym ujęciu “Martwe dusze”, to nie tylko ci nieszczęśni chłopi, których skupuje Cziczikow, ale także wszyscy żywi ludzie, których przychodzi mu spotykać, a którzy na swój sposób mają martwe sumienia, martwe charaktery i miałkie zamiary, koncertując się wyłącznie na próżnym życiu „tu i teraz”. W tym aspekcie “Martwe dusze” odrywają się od swoich romantycznych korzeni, puszczając oko do pozytywistycznych trendów, jednak więcej w tym wszystkim zwykłego nacjonalizmu, melodyjnego krzyku Gogola o to, by jego naród (którego poniekąd był adoptowanym synem, mając w swoich żyłach dużo ukraińskiej krwi) nie próżnował, lecz rósł. Są też “Martwe dusze” niezwykle krytyczne dla systemu administracyjnego, jak i systemu pańszczyzny, która w większości uosabia wyzysk nie prowadzący do postępu, lecz próżności.
„Martwe dusze” nie są lekturą pozostawiającą w pamięci czytelnika obraz niebywałej historii, czy niezwykle złożonych bohaterów, lecz lekkość stylu i poczucie humoru, które – postrzegane li tylko jako narzędzia – doskonale nadały się do ukazania narodowych przywar i problemów – tak, by rozweselając czytelnika, w istocie go zasmucić. Jest to też, bądź co bądź, kolejny przykład kunsztu rosyjskiej literatury, w której było miejsce i na ciężkie historie, jak i na te napisane nad wyraz lekkim, zaskakująco współczesnym piórem. W odbiorze całości dopomaga tłumaczenie Wiktora Dłuskiego, który dał nam nieco bardziej dokładną wizję gogolowskiej “Boskiej komedii”, aniżeli przed laty Władysław Broniewski, którego tłumaczenie bliższe jest adaptacji pod rodzimego czytelnika, aniżeli próbie odtworzenia 1:1 tego, co chciał przekazać Gogol (przynajmniej takie wnioski wywodzę z posłowia od samego tłumacza, i, żeby była jasność, Dłuski nie krytykuje tu przekładu Broniewskiego, a jedynie celnie i z dużą dozą gracji wskazuje na inne podejście do tłumaczenia dzieł w czasach, w których robił to Broniewski). Aż prosiłoby się o więcej takich przekładów.
Mikołaj Gogol, „Martwe dusze”, Wydawnictwo „Znak”, Kraków 2014.