Początek XX wieku, Breslau; Erna Eltzner, młoda dziewczyna u początku kobiecości zaczyna przejawiać umiejętności mediumiczne; jej matka w porozumieniu z przyjacielem rodziny Eltznerów (a nader wszystko przyjacielem matki), Walterem Frommerem, zaczyna organizować seanse spirytystyczne, na których pojawia się starzejący się lekarz, dr Löwe, dopiero co owdowiała Pani Schatzmann, jej syn Artur, student zainteresowany psychiatrią, a później także wiele innych osób.
Początki opowieści, to spokojne, może nawet i mozolne wprowadzanie czytelnika w świat i życiorysy poszczególnych bohaterów, być może trochę pokrętne, być może aż nazbyt fantastyczne. Wszystkie te opowieści snute są pomiędzy jednym seansem, a drugim, i trwają mniej więcej do połowy książki. Im dalej jednak w „las”, tym bardziej narrator zaczyna się koncentrować na wzajemnych relacjach bohaterów, jak również ich wewnętrznych motywacjach, by wreszcie urwać je na – raczej – przewidywalnym finale.
„E. E.” nie jest powieścią zachwycającą, ale, mimo tematyki, daleko jej do sztampy. Są w powieści Tokarczuk wątki, które poruszają bardziej, niż inne, choć zawsze tego typu zestawienia obarczone są subiektywizmem; niezaprzeczalnie takim motywem jest relacja Waltera Frommera i matki Erny Eltzner, która to relacja, jako wątek, jest szczególnie bliska mojej własnej poetyce budowania historii miłosnej. Zapadający w pamięć jest również motyw zabawy młodszych sióstr Erny – „bliźniaczek” – z lusterkiem, jak również stosunek doktora Löwe’a do obserwowanych przez niego zjawisk mediumicznych, który jest ambiwalentny o tyle, o ile zważymy, że zanurzony w racjonalnej nauce Löwe ma świadomość swojego rychłego końca, i wiążącej się z tym obawy, co dalej.
Generalnie, mimo iż powieść obfituje w bohaterów i każdemu zdaje się dawać po równo uwagi, nie da się ukryć, że Tokarczuk szczególnym uczuciem obdarzyła Waltera Frommer – wszystko, co z nim związane, począwszy od opisu miejsca pracy, przez sposób bycia, kończąc na kryzysie, jaki dopada tego bohatera pod koniec opowieści, są podane w sposób bardzo przyjemny w odbiorze.
Przyjemne jest również powolne przejście pomiędzy tym, co niezwykłe, niewytłumaczalne dla umysłu, w pełną racjonalność, z jednoczesnym brakiem ostatecznego rozstrzygnięcia przez narratora, jakie zjawisko było prawdziwe, a jakie było tylko zbiorową iluzją. Tokarczuk pozostawia nam gotowe, ale różne odpowiedzi, i tylko od nas zależy, którym bardziej zawierzymy.
„E. E.” wygląda na opowieść także o miejscu i czasach, taką, jaką autor zawsze chce napisać, choćby kosztem jej jakości. Widać, że Tokarczuk włożyła dużo energii w odkrywanie Wrocławia przełomu wieków, choć może nam się po lekturze wydawać, że opis miasta jest zaledwie szkicem, małym wycinkiem. Ale nawet mimo to w opisie tym czuć uczucie, jak również tęsknotę właśnie za taką powieścią, będącą podziękowaniem dla miejsca, któremu poświęciło się trochę życia, i które, być może, też coś od siebie dało autorowi.
W ilustracji wpisu użyto zdjęcia autorstwa Janusza Korbela.