Netflix ostatnimi czasy stał się synonimem słowa „przeciętność”, nie dostarczył bowiem widzom żadnego nowego, naprawdę dobrego serialu; oczywiście, niepowodzenia w serialach odbija sobie w produkcjach filmowych, z których nie jedna już zgarnęła szereg nagród, z Oscarami włącznie. Wielkie czerwone „N” owe braki stara się ostatnimi czasy nadrabiać swoimi produkcjami oryginalnymi rodem z Europy. Recenzowany tutaj „Kierunek: Noc” (Into the Night) jest tego znakomitym przykładem, ale, choć jest to produkcja belgijska, zaskakująco mało tutaj Belgii i Belgów samych w sobie, a sporo innych narodowości, z wiodącą – co zaskakujące – rolą Polaków.

Dość wspomnieć, że inspiracją dla fabuły serialu jest powieść Jacka Dukaja, Starość aksolotla, a przy produkcji maczał palce Tomasz Bagiński (który to podobno, na pytanie włodarzy z Netflixa o to, co jeszcze prócz Sapkowskiego mamy w zanadrzu, wskazał własnie na Dukaja, któremu pośrednio zawdzięcza swoją szybką karierę – jego nominowana do Oscara animacja „Katedra” jest wszak ekranizacją odpowiadania Dukaja).
„Kierunek: Noc” wyjątkowo się Netflixowi udał. Nie jest to serial wybitny, o głębokiej fabule czy błyskotliwych dialogach rodem z „The Crown”, ale jednocześnie tempo narracji jest na tyle szybkie i zwarte, że całość ogląda się naprawdę dobrze. Serial spełnia swoje główne zadanie – dostarcza rozrywkę, choć jest ona naturalnie kalką starych motywów w przyjemnie odświeżonym wydaniu. Oto bowiem bohaterowie o różnej narodowości i przeszłości nagle stają się skazani na siebie, a celem jest przeżycie każdego z nich. Od razu przychodzi na myśl kultowy „Lost”, który wszak przemawia duchem goldingowskiego „Władcy much”.

Sama zaś fabuła jest pełnokrwistym przykładem filmowej postapokalipsy – niewesoła gromadka naszych bohaterów ucieka bowiem przed promieniami Słońca, które z nieznanych bliżej przyczyn szybko zabijają miliony ludzi – jedynym schronieniem przed jego śmiercionośnymi (jakżeż to paradoksalne!) promieniami, jest ucieczka w mrok nocy, co dla bohaterów jest tyleż ułatwione (i utrudnione zarazem), ze podróżują pasażerskim samolotem, ciągle na zachód. Od razu przychodzi mi na myśl inna, relatywnie nowa produkcja Netflixa, czyli „The Rain”, gdzie również życiodajny czynnik natury zmienia swój charakter, stając się czymś morderczym; jednocześnie to bodaj pierwsze „post-apo” dziejące się niemal w całości w samolocie, choć mieliśmy już ciekawe przypadki wykorzystania innych maszyn niosących ocalenie garstce ludzi, by przywołać tu nieco zapomniany, choć przepiękny „Ostatni brzeg” (mam na myśli powieść Nevila Shute’a), gdzie ową maszyną jest łódź podwodna, chroniąca marynarzy przed opadem nuklearnym.

Aktorsko jest solidnie, ale bez fajerwerk. Role wyróżniają się nie tyle grą aktorską, ile ich spolaryzowanym rozpisaniem, gdzie otrzymujemy de facto pakiet archetypicznych postaci, które, zestawione ze sobą, toczą swoistą grę interesów, ujawniając ciemniejszą stronę swojej natury. Nie ukrywam, że z dużą przyjemnością patrzyłem na Pauline Étienne, odtwórczynię jednej z głównych ról, która w niektórych ujęciach do złudzenia przypomina naszą Agnieszkę Grochowską. Niezwykle wyraziście i ciekawie zaprezentował się również Mehmet Kurtulus, odgrywający Turka o szemranej przeszłości, oraz Jan Bijvoet, jeden z nielicznych wyróżniających się Belgów w zestawieniu, który w mojej ocenie zagrał z całej tej międzynarodowej zgrai najlepiej.

Obszar audiowizualny jest przyzwoity i w żadnym zakresie nie sprawił, że poczułem się gorzej, choć niekiedy miałem wrażenie, że autorzy muzyki inspirowali się charakterystyczną melodią przewodnią z gry Battlefield 4. Jest to jednak skojarzenie in plus, pasujące do klimatu serialu i tempa prowadzonej narracji.
„Kierunek: Noc” to kawał solidnego mini-serialu, który może nie zagości w naszej pamięci na długo, ale który umili jeden lub dwa wieczory, jeśli tylko damy mu na to szansę. Ową szansę produkcji mógłby dać z kolei Netflix, patrząc bowiem za zakończenie serialu, jego ewentualna kontynuacja może być już budowana na zupełnie innych motywach, niż wymienione w tekście recenzji, co samo w sobie byłoby ciekawym doświadczeniem z punktu widzenia widza.