„Syn Szawła” (2015) | Recenzja

Filmy i seriale Sacrum i Profanum

Wydaje mi się, że współcześni twórcy muszą wykazywać się nie lada odwagą, by sięgać po tematy mające miejsce w czasie II Wojny Światowej – raz, że powstało w tym obszarze bardzo dużo innych, różnorodnych dzieł, i o wtórność łatwo (by chociażby wspomnieć dwa filmy o Dywizjonie 303 z 2018 roku, które wypadają wtórnie na tle „Ciemnoniebieskiego świata”), dwa, ta tematyka, jak się zdaje, nie jest już „modna”, a wraz ze śmiercią ostatnich świadków II Wojny Światowej umiera bezpowrotnie żywa pamięć o tych zdarzeniach – stają się one jedynie kliszą, powieleniem opowieści lub ich swobodną wariacją, tracą zainteresowanych nimi odbiorców, którzy mogą nawet nie uświadamiać sobie wydarzeń z przeszłości, ponieważ nie ma w ich najbliższym kręgu osób o taką świadomość dbających.

Można by rzec, że „Syn Szawła”, to kolejny film o Holocauście. Kolejny film dziejący się w Auschwitz. Film tak naturalistyczny, że aż nierealny, co jeszcze bardziej przeraża – to swoiste oddalanie się widza od filmowej fikcji, mimo iż fikcja ta mogła mieć miejsce naprawdę – a wielu wypadkach była rzeczywistością. A zatem punkt numer trzy – czy filmy o II Wojnie Światowej są łatwe do zrozumienia dla współczesnego widza? Czy w ogólne opłaca się (cztery) tworzyć obrazy tak trudne w wymiarze społecznym, historycznym, nacjonalistycznym? Przykładowo, jest w „Synie…” wiele akcentów polskich, ale są one pejoratywne. Co na to nasze rodzime społeczeństwo, przeświadczone o powszechnej i uświęconej heroiczności jej obywateli w czasach Zagłady? Co na to pokolenie, które zdaje się na powrót przywoływać demony sprzed stu lat? Takie filmy nie otworzą im oczu, one jeszcze bardziej zradykalizują.

Po co więc takie coś kręcić? Co można osiągnąć na gruncie tak ogranej i trudnej – na wielu obszarach – tematyki? Relatywnie młody László Nemes, dla którego „Syn Szawła” był pełnometrażowym debiutem (zwieńczonym Oscarem), zdawał się na wszystkie powyższe pytania odpowiedzieć jakąś zawadiacką frazą w postaci „potrzymaj mi piwo”. Ale zamiast przeszarżować w estetyce i środkach wyrazu, by być „naj”, zaszokować, a tym samym wybić się nie na wartościach artystycznych, lecz na afiszach i tabloidach, Nemes podszedł to tej tematyki z należytą dla niej powagą i rozwagą, ukazując Zagładę w sposób po pierwsze – metafizyczny, po drugie – tak bezpośredni, że aż osobisty, namacalny.

Nemes nie zarzuca nas wprost szerokimi kadrami Auschwitz i pokazaną co do grama stertą gazowanych ludzkich ciał, nie pokazuje wprost nazistowskich parabelek co chwile roztrzaskujących czaszki, nie ukazuje płaczących dzieci, rozbitych rodzin, ich lęków i gehenny – Nemes nic z tych rzeczy nie pokazuje wprost. One są w „Synie…” tłem, często rozmazanym, tłem wywołującym niepokój, ale nie obrzydzenie, są tłem dla postaci Szawła Ausländera, węgierskiego Żyda będącego członkiem Sonderkommando, oddziału tworzonego spośród więźniów obozu po to, by wykonywać „czarną robotę” – prowadzić skazanych na śmierć, pomagać im się rozbierać, wpędzać do komór gazowych, „czyścic” ich ubrania z kosztowności, a potem czyścić same komory z krwi, uryny, kału, wymiocin, wreszcie z samych ciał. To Ausländer jest postacią wypełniającą 80% kadrów, to za nim kroczy kamera tak, jakby to widz był jego kompanem, to jego przerażenie, reakcje, zachowania pozwalają nam ocenić, co dzieje się dookoła – Szaweł jest zwierciadłem tych wszystkich wydarzeń.

Szaweł jest w Sonderkommando. Na początku filmu czytamy:

Sonderkommando (z niemieckiego): w obozach koncentracyjnych termin stosowany jako określenie szczególnego rodzaju więźniów, zwanych również „powiernikami tajemnic” (Gehaimnisträger). Członkowie Sonderkommando byli trzymani z dala od reszty więźniów; pozbawiano ich życia po nie więcej niż kilku miesiącach pracy.

Szaweł ma świadomość, że jego dni są policzone. Wszyscy członkowie Sonderkommando mają taką świadomość – z jednej strony mają pewność, że nikt nagle, z dnia na dzień, nie przewiezie ich wagonami na śmierć, z drugiej strony są tej śmierci pewni. Są więc niejako a priori umarłymi. Co więc pozostaje im robić? Wzbogacać się po kryjomu, by zdobyć profity pozwalające dłużej przeżyć, umilić sobie czas tytoniem lub ciałem więźniarki, lub spróbować wzniecić bunt – takowy miał miejsce w Auschwitz 7 października 1944 roku i jako wydarzenie historyczne jest wpisany w fabułę „Syna Szawła” od samego jego początku.

Przeżycie i przyjemność – te dwa słowa wypełniają życie członków Sonderkommando, choć „przyjemność” zdaje się tu być użyta niewłaściwie – to nie tyle przyjemność, ile dostęp do zasobów pozwalających na chwilę normalności.

W takim świecie, świecie pełnym napięcia, fatalizmu i determinizmu, Szaweł Ausländer dostrzega w ciele martwego chłopca swojego syna, i postanawia go pochować tak, jak każe obyczaj – w ziemi, z udziałem rabina. Rzecz, wydawałoby się, normalna, ale nie w obozowych realiach. W obozowych realiach jest to wymysł, dziwactwo, coś, co może przysporzyć więcej problemów, a żadnych korzyści. Ale Szaweł jest w dążeniu do spełnienia swojego celu uparty; będąc tak naprawdę umarłym, nie martwi się o życie swoje i innych, ale martwi się już o swoją duszę (i być może także duszę tego chłopca, który stał się dla niego synem, mimo iż nie wiemy, czy Szaweł w ogóle miał syna). Nemes na nowo serwuje nam mit Antygony, pokazując wagę i znaczenie tradycji, ale też walkę o normalność w anormalnych warunkach; Szaweł przedkłada potrzebę duszy i wiary ponad zwierzęcą wręcz walkę o przeżycie, i nie porzuca tej potrzeby do samego końca, a my, widzowie, kroczący z nim kadr w kard, zaczynamy mu z wolna kibicować, mimo że jego pragnienie wydaje się niepojęte, wręcz destrukcyjne.

Ostatnia scena była dla mnie bolesnym zaskoczeniem; aż sam powtarzałem sobie „ojojoj”, tak głęboko zanurzyłem się w pragnieniach Szawła. Ale potem, w trakcie napisów końcowych, nie czułem w oczach łez, nie chciałem krzyczeć, prawdę powiedziawszy, nie chciałem nic mówić – byłem wyzuty z uczuć tak, jak bohaterowie filmu (choć takie porównanie aż nie przystoi). Ci z Sonderkommando, którym dane było przeżyć, nigdy nie potrafili wyprzeć się tego, co doświadczyli i co zobaczyli. Widz, który z pełną świadomością i powagą obejrzy uważnie „Syna Szawła” również nie zapomni tego filmu. I prawdopodobnie nie będzie chciał go drugi raz obejrzeć.

Plusy:
Stonowane, wręcz ascetyczne środki przekazu: kamera "z ręki" i brak jakiejkolwiek muzyki w trakcie potęgują przekaz,
Géza Röhrig w roli Szawła Ausländera, i jego przewodnia rola w technicznej kompozycji filmu,
wybitna parafraza mitu o Antygonie,
film brutalny, ale nie epatujący brutalnością ponad niepotrzebną miarę,
Minusy:
trudno uwierzyć w motywację głównego bohatera,
nie jest to film w pełni historyczny, co obniży jego notę u purystów w tych kwestiach.
9
Podsumowanie:
Nemes pokazuje, że po blisko 80 latach od Zagłady, temat ten wciąż można ukazać w nowy sposób, nie popadając zarazem w banał lub pastisz. Mocne kino i jedno z najwybitniejszych dzieł traktujących o Holokauście.

Może przeczytasz coś jeszcze?