„Grand Prix Monaco” – Malcolm Folley (2017) | Recenzja

Książki Sacrum i Profanum

Książek traktujących o królowej motosportu jest w polskich księgarniach i bibliotekach jak na lekarstwo. Pozycji stricte tematycznych, opisujących dzieje Formuły 1, nie sposób uświadczyć, zaś zainteresowanym pozostają jedynie inne publikacje, w których gdzieniegdzie pojawia się historyczny wątek. Recenzowany tytuł prima facie sprawia podobne wrażenie, sugerując dopiskiem na okładce („kulisty najsłynniejszego wyścigu F1 na świecie”) skoncentrowanie się na wyłącznie „bon tonie” tego wydarzenia i wszelkiej maści ciekawostkach z nim związanych.

Jeśli już poruszyliśmy temat okładki i mamy odwoływać się do ogranego przysłowia o treści i okładce, i na przekór mądrości z niego płynącej, podjąć się opisu książki, polecam skupić się na zdjęciach dwóch bolidów: jednego z lat 50-tych, i drugiego, współczesnego, z ery hybrydowej. Malcolm Folley, doświadczony dziennikarz i autor kilku książek o tematyce wyścigowej, opisał przystępnym i lekkim językiem blisko 50 lat historii zmagań na legendarnym torze w Monaco, ale w wielu wypadkach uczynił to ustami bohaterów tego wydarzenia: kierowców, szefów zespołów, organizatorów. Chcąc zaś być jeszcze bardziej zrozumiałym, subtelnie opisał także tych bohaterów, przez co książka nie koncentruje się wyłącznie na Grand Prix Monaco, ale odnosi się także do wielu innych wyścigów oraz wydarzeń, chociażby bardzo dobrze streszczając szczególny na historii Formuły sezonie 1994, czy legendarne pojedynki między kierowcami, ich wzajemne relacje i losy.

„Monte Carlo, rok 1988, ostatnia sesja kwalifikacyjna. Miałem już pole position, ale i tak jechałem coraz szybciej. Okrążenie za okrążeniem, szybciej, jeszcze szybciej. Początkowo prowadziłem o pół sekundy, potem miałem sekundową przewagę […] ale i tak jechałem dalej. Nagle okazało się, że jestem o prawie dwie sekundy szybszy od wszystkich innych, nie wyłączając mojego zespołowego partnera w takim samym samochodzie. W tej chwili zrozumiałem, że nie prowadzę już samochodu w sposób świadomy. Prowadziłem jakby instynktownie, znajdowałem się w innym wymiarze. Trochę tak, jak gdybym był w tunelu i to nie tym pod hotelem. Miałem wrażenie, jak gdyby cały tor tworzył tunel”.
„Przekraczałem granice tego, co możliwe, ale ciągle udawało mi się zyskać jeszcze więcej. I wtedy nagle dostałem kopa. Poczułem, jakbym się obudził. Stwierdziłem, że znajduję się w jakimś niecodziennym stanie. W pierwszym odruchu chciałem odpuścić, zwolnić. Powoli wróciłem do garażu i tego dnia nie chciałem już wyjeżdżać na tor. Byłem przerażony, bo nie umiałem objąć tego rozumem. Takie rzeczy zdarzają mi się rzadko, ale staram się je w sobie pielęgnować, ponieważ stanowią one istotny element mojego instynktu samozachowawczego”.

Senna już nigdy więcej nie przejechał podobnego okrążenia.

„Grand Prix Monaco” jest zatem jak mozaika ułożona z różnokolorowych szkiełek, którą można podpisać jakimś zwrotem o historii Formuły 1, a której centralnym punktem jest duże szkło symbolizujące wyścig w tym małym księstwie. Po jej lekturze można parafrazować znane powiedzenia o Rzymie w ten sposób, że „wszystkie (wyścigowe) drogi prowadzą do Monaco”, albo że Monaco jest „Wiecznym Wyścigiem” (fakt, Wyspiarze z ich Silverstone mogą się na powyższe słowa trochę obruszyć). Mimo ciężaru gatunkowego tematu, jaki podjął Folley, jego książka jest lekka, wolna od technicznych opisów lub nic nie wnoszących wyjaśnień; owszem, fani statystyk lub encyklopedycznych szczegółów mogą czuć niedosyt, jednak wydaje się, że to nie do nich adresowana jest ta pozycja.

Podsumowując, otrzymaliśmy solidną merytorycznie książkę traktującą o historii Formuły 1, która zarazem jest jedynie szkicem tej historii, zbiorem świadectw poszczególnych jednostek. Książkę, którą czyta się nieźle, ale która nie wciąga, nie ma przewodniej idei, która przewija się od pierwszej do ostatniej strony. W pewnym momencie można odnieść wrażenie, że bohaterem nie jest tak naprawdę wyścig, a miejsce: wysublimowane, ekstrawaganckie, ekskluzywne, mające w sobie coś z Europy monarchów. Rozczarowujący jest także opis ostatnich 10-15 lat, a w zasadzie jego brak.

Lauda przerywa na chwilę, starając się przywołać jakieś wspomnienie. „Gdy prowadziłem tutaj w wyścigach w połowie lat siedemdziesiątych, na dojeździe do Rascasse wybierałem sobie z tłumu pojedyncze twarze. Wprost nie wierzyłem własnym oczom, gdy po wyjeździe z tego pieprzonego zakrętu zobaczyłem dwie kobiety z szampanem w ręku, które nawet na mnie nie patrzyły. Pomyślałem sobie wtedy: «Co ja tu kurwa robię? Napieprzam tu jak szalony, a niektórzy nawet nie patrzą».

Ocena takich książek, jak „Grand Prix Monaco”, zawsze jest problematyczna, a to z uwagi na ich pionierską treść (w relacji do innych pozycji dostępnych w polskim przekładzie). W naszym przypadku mamy do czynienia z pozycją jak dotąd najlepiej streszczającą historię Formuły 1. I choć robi to ciekawie, bo ustami samych bohaterów, a przez to nad wyraz autentycznie, nawet teraz, po przeszło miesiącu od zakończenia lektury, mam przeświadczenie, że można było ją napisać lepiej.


Przeczytano: „Grand Prix Monaco” – Malcolm Folley. Wydawnictwo ARENA, Kraków 2019 r., liczba stron: 296.
Oryginalne wydanie: Monaco: Inside F1’s Greatest Race, Century, Londyn 2017 r.

Plusy:
Lekka w odbiorze,
Pełna cytatów, anegdot i zaskakujących faktów,
Jak do tej pory najlepiej ukazująca historię F1...
Minusy:
... choć zaledwie tę historię szkicuje,
raczej nie pozostaje w pamięci,
polskie wydanie jest krzykliwe, ze zbędnymi upiększeniami.
7
Podsumowanie:
Bezkonkurencyjna w swojej tematyce, ale nie powalająca na kolana.

Może przeczytasz coś jeszcze?