„Dom na nadbrzeżu”, to słynny budynek mieszkalny położony niemal w centrum Moskwy, którego budowę zakończono w 1931 roku, i który przeznaczony był dla radzieckich elit. Dom ten stał się słynny nie przez swoje luksusy czy projekt architektoniczny, lecz przez to, że relatywnie często dochodziło w nim do zmian lokatorskich. W latach 1932–1939 aresztowano ponad 700 mieszkańców tego domu, spośród których aż 300 zostało rozstrzelanych.
Jurij Trifonow żył w Domu na nadbrzeżu właśnie w tych niepewnych latach, i choć jego „Dom nad rzeką Moskwą” pełen jest wątków wskazujących na autobiograficzne konotacje, kwestia aresztowań i czystek została przez pisarza zaakcentowana bardzo subtelnie, przez pryzmat dzieciństwa osób mieszkających w tym domu, jak również w znacznie biedniejszych domach rozsianych w jego sąsiedztwie.
Jeżeli jest nam znana przynajmniej w zarysie historia życia w czasach stalinowskich, i dalej, w ZSRR tamtych czasów, książka Trifonowa zachwyca bardzo precyzyjnym oddaniem tych realiów. I nie chodzi o opis krajobrazów, miejsc czy słynnych postaci, lecz międzyludzkich relacji, determinowanych czynnikami społecznymi i politycznymi.
Moskwa czasów Stalina borykała się z bardzo dużym problemem mieszkalnictwa; ogromne masy chłopów, które napłynęły do miasta w ucieczce przed głodem lub w wyniku rozkułaczenia, mocno przyczyniły się do zachwiania polityką mieszkaniową miasta, w skutek czego warunki życia i zakwaterowania były skrajne – całe rodziny niejednokrotnie gnieździły się na kilkunastu metrach kwadratowych jednej izby, zaś spanie na korytarzu nie było niczym nadzwyczajnym. Z tej perspektywy Dom na nadbrzeżu był innym światem, z wszechstronnymi mieszkaniami, drogimi meblami należącymi do państwa (każdy mebel miał tabliczkę znamionową) oraz ochroną, która bacznie przyglądała się wszystkim obcym osobom próbującym przekroczyć progi tego przybytku.
Trifonow bardzo dobrze oddaje te mieszkaniowe nierówności, zestawiając poziom życia kilku lokatorów Domu na nadbrzeżu z życiem mieszkańców marnych klitek z sąsiadującej z tym domem ul. Dieriugińskiej, w tym z lokum głównego bohatera książki, Wadima Glebowa. Dla Glebowa – dziecka, Dom nad nadbrzeżem, to nie tylko obcy, pociągający świat, tak inny od jego codzienności, ale również ludzie mieszkający w tym domu, a przede wszystkim Lowka Szulepnikow, jego rówieśnik, osoba mająca dosłownie wszystko na wyciągnięcie ręki, a to przez wzgląd na swojego ojczyma, partyjnego aparatczyka. Dla Glebowa – dorosłego, Dom nad nadbrzeżem, to miejsce życia rodziny profesora Hańczuka (promotora pracy magisterskiej Glebowa), do której należy także córka profesora, Sonia Hańczuk.
„Dom nad rzeką Moskwą” ma dwie osie narracyjne – pierwszą jest dzieciństwo Glebowa, w którym na pierwszy plan wysuwa się opis jego relacji z Lowką i zawiązywania się miedzy nimi przyjaźni, drugą zaś miłość Glebowa do Soni Hańczuk. Pomiędzy tymi osiami do głosu dochodzi pierwszoosobowa narracja Antoniego Owczynnikowa, który pełni w powieści szczególną, choć nieco poboczną rolę – z jednej strony obserwuje on z boku Wadima (którego niezbyt ceni), Sonię (którą kocha), wzajemną relację tej dwójki, (która jest dla niego bolesna) a z drugiej strony jest lokatorem Domu na nadbrzeżu, ale też osobą, która musiała się z tego domu wyprowadzić. Antoni spaja zatem w sobie szereg doświadczeń, które następnie zdaje się uzewnętrzniać w ocenie poszczególnych postaci, przez co jego ocena może wydać się najbardziej obiektywna, także pomimo istnienia wspomnianego wyżej uczucia do Soni. On też najtrafniej opisuje Glebowa, jako człowieka „nijakiego”, co jest tyleż wadą, co zaletą. Ta „nijakość” Wadima jeszcze nie raz zostanie zaakcentowana przez Trifonowa w fabule „Domu nad rzeką Moskwą”.
Wracając jednak do naszych osi narracyjnych – przy okazji pierwszej z nich, Trifonow doskonale opisuje kolejny z elementów życia społecznego w stalinowskiej, a potem socjalistycznej Moskwie – instytucję „błatu”, czyli czegoś, co można porównać do feudalnych zależności, gdzie osoby związane z władzą i partią stają się patronami, swoistymi protektorami innych osób, i u których szuka się pomocy, by ktoś dostał przydział na mieszkanie, lub został zwolniony z katowni NKWD. Trifonow na prostych przykładach pokazuje, jaki jest koszt „błatu” i jak bardzo „błat” ten ewoluuje wraz z kolejnymi pokoleniami i przemianami w ZSRR, przeistaczając się z protekcji osobistej na protekcję opartą na sieci zależności, gdzie albo jest się po jednej, albo po drugiej stronie, co doskonale widać przy okazji drugiej osi narracyjnej, gdzie Glebow staje przed tragicznym wyborem, przywodzącym na myśl wybory, przed jakimi stają bohaterowie antycznych, greckich tragedii. Glebow nie jest jednak bohaterem tragicznym, ponieważ – jak się zdaje – wychowany przez wiele lat w nędzy i widzący tę nędzę przez kontrast życia w Domu na nadbrzeżu, staje się konformistą uciekającym od odpowiedzialności i podejmowania wyzwań.
Uwidacznia się to zwłaszcza w ramach drugiej osi narracyjnej, która jest niezwykle ciekawie zaprezentowanym – od strony psychologii poszczególnych bohaterów – obrazem narodzin uczucia, którego siłą sprawczą nie jest bezinteresowność i szczera miłość, lecz ewentualne korzyści ze sfery materialnej. Z tego też powodu Glebow może nam się jawić jako postać odrażająca, ale zarazem nie sposób zapomnieć, że życie w nędznych warunkach mogło zbudować w nim taki model postępowania, który podświadomie pchał go ku życiu, które widział u innych w czasach swojego dzieciństwa.
Znamienne są w tym kontekście słowa profesora Hańczuka, wypowiedziane pod koniec książki, w których rozważa on koncepcję zakresu wolności w literaturze Dostojewskiego. „Przecież Raskolnikow nie zabijał w imię harmonii wszechświata, ale po prostu dla siebie, żeby uratować stara matkę, pomóc siostrze, no i samemu sobie, na Boga, gdzieś jakoś coś w tym życiu…”, czytam słowa Hańczuka, jako swoistą paralelę z życia Glebowa, wieczną walkę z nierównościami, które wykreował system, która to walka zdaje się nam jednak mocno pozorna, przykryta emanującą z postaci Wadima obojętnością i ignorancją. Jednak te postawy, to cecha dorosłego, dojrzałego Wadima, i być może forma obrony przed otaczającym go światem i przeszłością.
Ujmujące w „Domu nad rzeką Moskwą” jest także przedstawienie losów tych kilku rodzin, które przewinęły się przez Dom na nadbrzeżu, a w szczególność los rodziny Hańczuków, który całościowo jest chyba najbardziej wzruszający, niosąc ze sobą duże pokłady tragizmu, i pokazując, jak niewinne z pozoru decyzje mogą rzutować na życie wielu ludzi. Jest to szczególnie uderzające, jeśli decyzje te trzeba podjąć kosztem swojego interesu. Zabić siekierą staruszkę i mieć namiastkę lepszego życia, czy dalej staczać się na dno (by nawiązać do Dostojewskiego)?
Niewątpliwe wydanie tej książki w latach 70-tych musiało wywołać spore poruszenie w kręgach inteligenckich i politycznych ZSRR tamtych lat, ale jednak cenzura zdobyła się na „puszczenie” powieści w obieg, mimo ze sama powieść opisywała mechanizmy, które pewnie jeszcze długo funkcjonowały w społeczeństwie radzieckim. Trifonow umiejętnie balansuje pomiędzy akcentami systemowymi a prostym życiem, nie krytykując zanadto, ale też nie chwaląc tych realiów. Wszak ten, co wszystko miał, Lowka Szulepnikow, skończył jako zapijaczony pracownik dorywczy, zupełnie zatracając własną dumę, Glebow zaś miał wreszcie możność spędzać czas w swojej wymarzonej daczy, o której pewnie nie raz marzył, kuląc się w ciasnej klitce domu przy ul. Dieriugińskiej. Paradoks powieści polega jednak na tym, że na samym końcu dawny sybaryta, rozkapryszony Lowka Szulepa, który później stacza się na dno, tracąc sens i smak życia, wzbudza u czytelnika więcej sympatii, niż Glebow, który musiał o wszystko walczyć, ale tak naprawdę okazał się człowiekiem pustym, nijakim, borykającym się z przeszłością, o której nie chciał pamiętać, ponieważ uświadamiała mu, jak bardzo hołubił konformistyczne postawy, i jak bardzo uciekał od odpowiedzialności, niszcząc tym samym nie jedno z żyć.
Jurij Trifonow, „Dom nad rzeką Moskwą”, tłum. Ziemowit Fedecki, Czytelnik, Warszawa 1979 r.