Lektura tej książki była niczym smakowanie tabletki o słodkiej otoczce, której rdzeń jest gorzki lub mdły. Przyjemność zatem, która przeradza się w ból. Potem znów przyjemność i ból, w sposób zapętlony, jeszcze w większym stopniu przedstawiający coś, co można określić mianem kontrolowanego szaleństwa – wyciąg z życia „pensjonariuszy” szpitala psychiatrycznego na Babińskiego w Krakowie.
Ktoś mógłby stwierdzić, ze to wyolbrzymione, że przerysowane, że podkoloryzowane.
Byłem raz na Babińskiego, z wizytą u pewnej bliskiej mojemu sercu osoby. Siedzieliśmy może ze dwie, może trzy godziny w bezpiecznych warunkach pokoju spotkań, ale i tak odczuwałem dziwny miks surrealizmu i niepokoju zarazem, poczynając od wejścia do środka, limitowanego co do minuty, a kończąc na tych wszystkich opowieściach, które usłyszałem w trakcie spotkania. Do dziś w sumie nie wiem, na ile wyżej wzmiankowana osoba garnęła do mnie z uwagi na mnie samego, a na ile na moją normalność, tak jej potrzebną z uwagi na życie w anormalnym środowisku.
Ja wierzę Hund. Wierzę jej bohaterkom i wierzę w te wszystkie opisane na kartach „Psów…” sytuacje, nawet jeśli zawierały zaledwie ziarno prawdy (wiara wszak nie zawsze staje z prawdą twarzą w twarz). Jeśli jednak ktoś będzie dalej drążył, chcąc wcisnąć kij w szprychy konceptów i obrazowań, odpowiedź Hund zawarta jest w tych wszystkich detalach, które z drobiazgową, wręcz naturalistyczną pasją autorka odsłania światu: od obskurnych opisów łazienki lub łóżka, poprzez zajęcia terapeutyczne i pielgrzymki po prochy na sen, kończąc na całym szeregu bohaterek; wyobraziłem sobie scenę, jak siedzą wspólnie przed stołem na wzór „Ostatniej Wieczerzy” Da Vinciego, choć lepszym porównaniem byłby kard z „Viridiany” Luisa Buñuela; byłaby to bowiem wieczerza przeinaczona, w której nie domaga nie tyle „apostolski” skład biesiadników, ile sam fakt, że wieczerza jest iluzją.
Wyrazy podziękowania należą się Pani Oldze także za lekkość formy, wybornie kontrastującą z ciężkim jak ołów tematem; „Psy ras drobnych” to zlepek w miarę chronologicznie poskładanych skrawków – zabieg nie nowy, ale nieprzerwalnie przyjemny w odbiorze, a nawet inspirujący. Dość powiedzieć, że pożarłem powieść w dwie godziny, jakbym naraz łyknął całą garść takich gorzkich tabletek w słodkiej otoczce.
Wyrazy szacunku także za: przekleństwa, nawiązanie do „Fallouta”, osadzenie tego wszystkiego w świecie realnych marek, zbudowanie rzeczywistości w większości poprzez innych bohaterów, bez salwowania się nadmiernym opisem. Opisu tu tyle, ile potrzeba, bez ryzyka mdłości z nadmiaru. Tu co innego wywołuje mdłość – wszak czytamy o świecie, w którym umiejętność kontrolowania torsji jest naprawdę potrzebna.
Olga Hund, „Psy raz drobnych”, Korporacja Ha!Art, Kraków 2018.