Zawsze powtarzałem, że najtrudniejszym gatunkiem filmowym jest komediodramat; trzeba bowiem dużych umiejętności wespół z dobrym smakiem, by tematy na wskroś tragiczne zmieszać z zabawnymi. Na pierwszy rzut oka w „Ellingu”, norweskiej produkcji z początku wieku, więcej zdaje się być komedii, aniżeli prawdziwego dramatu, ale słowem „kluczem” jest użyty wyżej zwrot „prawdziwy”. Bo to, co dla ludzi mających szczęście przejść w miarę normalnie proces socjalizacji, wydaje się oczywiste i wręcz banalne, dla osób dotkniętych lękami, fobiami i innymi „ami” jest barierą silnie oddzielającą „normalność” ogółu od ich – na wskroś skrzywionej – „normalności”. Rozbić tę barierę jest niezwykle trudno.
Jeśli więc przychodzi nam obejrzeć poczynania dwóch wybitnie nieprzystosowanych społecznie mężczyzn, tytułowego Ellinga oraz jego przyjaciela, Kjella, zdają się być one komiczne; jeśli jednak popatrzeć na nie chłodno, widzowi nie pozostanie nic poza smutkiem. Tym większe brawa należą się twórcom „Ellinga”, udało im się bowiem osiągnąć złoty środek między komizmem a tragedią, nie przyćmiewając go kosztem tej drugiej (lub na odwrót). I są w tym konsekwentni aż do samego końca.
Tak naprawdę cały komizm osadzili oni w dialogach; zręcznych, zgranych, zaskakujących (jak, na przykład, stwierdzenie Ellinga na temat sposobu, w jaki Kjell poznane nowych ludzi). Nie jest jednak tak, że zabawne frazesy sypane są tu z rękawa, co to, to nie. I tu dochodzimy do sedna, które warto poprzedzić zaskakującym pytaniem: czy „Elling” rzeczywiście ma w sobie tyle komedii, by określać go mianem „komediodramatu”? Sięgnijmy zatem do korzeni – komedia jako gatunek kończy się dla jej bohaterów pozytywnie; nie jest to oczywiście jedyna składowa, ale często w pogoni za gagiem lub żartem – zapominamy o niej. A w „Ellingu” owo pozytywne zwieńczenie uderza ze zdwojoną siłą, napełniając widza dobrym nastrojem – nie ordynarnym żartem lub żywiołowym obrazem pobudzającym zmysły – lecz właśnie owym czymś, co sprawia, że serca napełnia ciepło, my zaś mamy poczucie, że gdzieś tam, w wyimaginowanym świecie filmu, wydarzyło się najprawdziwsze dobro, dobro tak trywialne, że mogłoby być udziałem ludzi żyjących tu i teraz. Mam w sobie powyższe uczucie w tym momencie, dobry tydzień po seansie, i miałem je w sobie blisko 15 lat temu, kiedy pierwszy raz obejrzałem „Ellinga” na małym, kineskopowym telewizorku.
Nie chcę za bardzo rozwodzić się nad technicznymi aspektami filmu; nie oszukujemy się, nie jest to dzieło wybitne pod kątem scenografii, realizacji, zdjęć, muzyki (której prawie, że nie ma), na pierwszy zaś plan wysuwa się gra aktorska, jakkolwiek osadzona w dosyć powtarzalnym (choć w 2001 roku ciągle świeżym) schemacie dwóch przeciwstawnych charakterów: „pruderyjnego kawalera Ellinga i zwariowanego kobieciarza Kjella” (jak to opisano w profilu filmu w portalu fimweb.pl). Czy Elling był pruderyjny? Raczej – nad wyraz wrażliwy i inteligentny; podobnież, czy Kjell był zwariowany? Rzekłbym bez krzty obrazy, że przede wszystkim prostolinijny i bezpośredni (w kontrze do inteligencji Ellinga, ale również jego panicznego lęku przed ludźmi). Taki duet, oczywiście dobrze zagrany, potrafi trzymać cały film w ryzach, i nie inaczej jest w tym wypadku. Nie mogę oceniać tego zabiegu inaczej, jako poprawnego, i też ciężko wyobrazić mi sobie inne podejście do tak złożonego tematu (zachowując zarazem ramy wspomnianego wyżej komediodramatu). Nie jest to jednak rozwiązanie, które warto „przeciągać”, i twórcy, jak się zdaje, mieli tego pełną świadomość. Produkcja trwa niespełna półtorej godziny, linia czasowa mknie szybko, a nowi bohaterowie wstępują na ekran płynnie, choć nie zawsze w oczywisty sposób – ale niech i to stoi po stronie „komediowej” części „Ellinga”.
Słowem podsumowania, w czas czarnych chmur, niepokojów i nerwów, jeśli potrzebujemy chwilowego panaceum, „Elling” zda się do tego znakomicie, będąc przy okazji ciekawym obrazkiem stosunku państwa do obywateli we wręcz „mitycznej” pod tym względem Norwegii, ale nader wszystko: subtelnym obrazem dramatu prostych ludzi, którzy różnymi sposobami stracili kontrolę nad własnym życiem, ale którym dane było ją odzyskać.