Moje czytelnicze zobowiązanie w ramach Roku Lema oparłem o serię wydań ramach „Światów Równoległych”, która powstała we współpracy Wydawnictwa Literackiego oraz Newsweek Polska, i w ramach której co dwa tygodnie, na przestrzeni 2016 i 2017 roku, w kioskach i punktach prasowych ukazywały się wybrane pozycje polskich autorów fantasy i sci-fi. Zatem to, że po raz kolejny sięgam po opowiadania Lema, nie jest świadomym wyborem, tylko prawem serii (tu: serii wydawniczej). Ale im dłużej o tym myślę, tym bardziej wydaje mi się, że wydanie opowiadań o pilocie Pirxie zaraz po opowiadaniach o pilocie Tichym było świadomą decyzją, mającą za zadanie w łatwy sposób zobrazować czytelnikowi kontrast między tymi dwoma bohaterami z uniwersum Stanisława Lema.
O Ilionie Tichym już pisałem, ale co z Pirxem? Po pierwsze, nie znamy jego imienia. Po drugie, i najważniejsze w tym wszystkim, Pirx jest nad wyraz… Normalny. Nie ma w nim grama bohaterstwa i wydumanej sławy Tichego (co w opowieściach o Ilionie ma oczywiście swoje komiczne lub groteskowe uzasadnienie). Już z tego miejsca bliżej nam, normalnym szaraczkom, do Prixa. Najważniejszą jednak różnicą jest samo podejście Lema do snucia opowieści osadzonych wokół obydwojga wyżej wymienionych bohaterów. „Dzienniki gwiazdowe” pełne były wyolbrzymień, groteski, humoru, ale też przypowieści, i jeśli mielibyśmy opisać je barwami, byłby to barwy tęczowe, radosne. „Opowieści o pilocie Pirxie”, to stonowane historie, bardzo mocno osadzone w aspektach technicznych, ograniczone w większości przypadków do naszego Układu Słonecznego, dla których charakterystyczne jest to, że dzieją się w niezbyt odległych czasach, z zastosowaniem techniki bliższej latom 60-tym i 70-tym, aniżeli wymyślnym konstruktom, w których więcej jest „fiction”, niż „scenice”. Słowem, „Opowieści o pilocie Pirxie”, to znakomity przykład retrofuturystyki (choć podejrzewam, że sam Lem obraziłby się na takie sformułowanie).
Co zaś składa się na powyższą refleksję? Poniżej moje wrażenia z poszczególnych opowiadań, składających się na zbiór „Opowieści o pilocie Pirxie” (wydanych pierwszy raz w 1968 roku i uzupełnionych w 1973, stąd ukośnik w tytule).
„Test”, pierwsze opowiadanie w zbiorze, to niezwykle sugestywny opis pierwszego lotu Pirxa, jeszcze nie doświadczonego kadeta, w przestrzeń gwiezdną; jest w tym wszystkim oczywiście pewna fabularna sztuczka, którą zaserwował nam Lem, a której nie mogę zdradzić, niemniej całość jest raczej nierówna; początek i koniec są ciekawe, ale same techniczne opisy nie porywają i wymagają nieadekwatnego skupienia, by dobrze je zrozumieć. Wykluczyłbym celowość tego zabiegu w sytuacji narracji pierwszoosobowej – wtedy takie popisy wiedzy technicznej ze strony adepta lotów kosmicznych byłby w pełni uzasadnione; jednak opowieści o Pirxie, w przeciwieństwie do tych o Tichym, są pisane z trzeciej osoby, zatem albo Lem ćwiczył się tu w szczegółach, albo walczył z formą.
„Patrol” jest już znacznie lepszy; opowiadanie jest doskonałym przykładem, jak w oparciu o trywialne wręcz założenia zbudować wciągającą historię. Owszem, epilog może zaskoczyć in minus, zwłaszcza gdy początek opowieści zapowiadał bardziej ekscytujące zwieńczenie, niemniej Lem ani nie przegadał tej historii, ani jej nie spłaszczył, przez co ma ona dobre proporcje. Pirxa oczywiście za dużo tam nie uświadczymy, mimo ze wszystko osadza się na nim, i to on rozwiązuje zagadkę; jest jednak częścią kolektywu, w ramach którego nie ma miejsca na jednostkowe sukcesy. Ten motyw „anonimowości” pilota Pirxa jeszcze nie raz objawi nam się w innych opowiadaniach z jego udziałem.
„Albatros” , to z kolei niezwykle sugestywny i wciągający opis katastrofy, dokonany z perspektywy statku obserwującego ów wypadek. Co prawda fachowe pojęcia i frazy mogą w pewnym momencie nużyć, jednak całościowo Lemowi udało się uchwycić potworność wynikającą nie z bezpośredniego uczestniczenia w zdarzeniu, lecz jego obserwowania; nie pierwszy zresztą raz udaje mu się budować grozę niejako pośrednio, na odległość, przez przerażanie przerażeniem bohaterów i zjawisk, które opisują, mimo, że w nich nie uczestniczą.
W nieco podobny sposób zbudowany jest „Terminus”, opowiadanie z początku dosyć nieprzystępne, ale jednocześnie zawierające w sobie jakąś skrytą tajemnicę; pierwsze skrzypce gra jednak w tej historii tytułowy „Terminus”, stary robot pokładowy, którego zachowania mogą się wydać czytelnikowi irracjonalne; wokół tego robota Lem zbudował zresztą niezwykle interesujący motyw, w którym znów mamy zarzewie grozy; odnoszę wrażenie, że w Lemie drzemie więcej spuścizny po Grabińskim czy Poe, niż w jakimkolwiek innym polskim pisarzu z epoki. Wyobraźmy sobie bowiem maszynę, która zachowuje się nad wyraz ludzko (np. nie potrafi wytłumaczyć swoich działań, mimo że jest zaprogramowana zero-jedynkowo), a jednocześnie w jej zachowaniach ukryty jest przekaz nie pochodzący bezpośrednio od niej, lecz od osób żyjących w przeszłości. Motyw maszyny opętanej przez duchy? Błąd programu? A może zwykły przypadek? Lem nie daje nam odpowiedzi, wieńcząc całość w brutalnie racjonalny sposób.
Następne z opowiadań, „Odruch warunkowy”, ma w sobie z kolei nuty opowieści detektywistycznej; jednak przed ich pełnym wybrzmieniem mamy okazję przeczytać świetny fragment dotyczący testów na wytrzymałość, przeprowadzanych rutynowo wśród pilotów, a ramach których nasz Pirx wypada nad wyraz dobrze (Lem szybko jednak w jednej z kolejnych scen przypomina nam, że Pirx nie jest prymusem, zachowując tym samym jego „przeciętny” rys). Przyznaję, że opis ten jest na tyle sugestywny, że nawet w ponad dwa tygodnie od jego lektury ciągle się wzdrygam; a to jednak duża sztuka, pozostawić w pamięci czytelnika taki ślad. Dalsza część powieści ma już wspomniany na początku wydźwięk, co oczywiście działa na jej korzyść – Pirx z niemal mikroskopową dokładnością rozkłada na czynniki pierwsze określone wydarzenia, w finalnym rozrachunku wskazując (podobnie jak w „Patrolu”) na zaskakującą koincydencję zdarzeń – rzecz przecież naturalną, jeśli idzie o zdobywanie anormalnych (w stosunku do tych ziemskich) przestrzeni z wykorzystaniem najbardziej zaawansowanych zdobyczy (także) ziemskiej techniki.
„Polowanie” do żywego przywołało w mojej pamięci kadry „Ad Astra”, filmu z 2019 roku, w którym jedną ze scen jest ucieczka kosmicznymi łazikami przed bandytami. W „Polowaniu” co prawda nie było mowy o ucieczce, lecz obławie na eksces sztucznej inteligencji, ale jeśli miałbym kiedyś ekranizować tę historię, użyłbym scen, rekwizytów i kardów, z których zbudowana była ta scena z „Ad Astry”. Samo zaś „Polowanie” przedstawione jest jako starcie z nieznaną i złowrogą siłą, a moment, w którym obie strony wzajemnie badają siebie, uważam za najlepszą część całej historii, zaraz obok myśli wieńczącej to opowiadanie.
„Wypadek” zaczyna się od ciekawego opisu nad wyraz gęstej atmosfery między trójką bohaterów, skazanych na siebie z uwagi na zamknięcie w bazie, ale szybko przemienia się w opis wspinaczki, poprowadzony może niezbyt fascynująco, ale z widoczną pasją, jaką wówczas Lem musiał przejawiać do alpinizmu. Nie mogę jednak napisać o tym opowiadaniu nic więcej ponad to, że jest wypełnieniem pomiędzy innymi, lepszymi tekstami.
„Opowiadanie Pirxa”, to jedyne opowiadanie w zbiorze o narracji poprowadzonej w pierwszej osobie, nad wyraz zabawne (jak na złowieszcze problemy wybrzmiewające z innych „Opowieści…”), choć oparte na całkiem poważnym zagadnieniu „pierwszego kontaktu”. I tu jednak, poza forma i nieco luźniejszą formą, niewiele przychodzi mi napisać; byłbym bardziej skłonny uznać, że niewiele już pamiętam z tego, co tak nie dawno przeczytałem.
Inaczej ma się sprawa w przypadku „Rozprawy”; jakkolwiek tytułowa rozprawa skierowana przeciwko Pirxowi była dla mnie, jako osoby „z branży” raczej mocno przerysowanym opisem sądowego przesłuchania, o tyle dalsza część opowiadania, mająca miejsce na długo przed ową rozprawą, to już kawał świetnej opowieści, której rozmach oraz sam koncept mogłyby starczyć na całą książkę; oto bowiem przychodzi Pirxowi dowodzić załogą, pośród której nie wszyscy są ludźmi. Mimo, iż każdy z osobna zobowiązany jest nie zdradzać swojej tożsamości, robią to, wciągając Pirxa w nieoczywistą rozgrywkę, której cel jest trudny do określenia i uchwycenia. A wszystko to w nie do końca legalnym anturażu. Sama opowieść w pewnym momencie dosłownie się urywa, choć z pewnością Lem mógłby wycisnąć z niej jeszcze więcej.
Ostatnim opowiadaniem ze zbioru jest „Ananke”, i jest to godne jego zwieńczenie. Akcja ma miejsce na Marsie, na którym doszło do katastrofy okrętu dużego tonażu; Pirx i inni „marsjanie” starają się ustalić przyczyny tej katastrofy. To, co szczególnie mnie w tej opowieści zachwyciło, to bardzo sugestywny opis planety, ale także koncept nawiązujący do badań nad Marsem na przestrzeni wieków; ich opisy Lem sugestywnie łączy ze zdarzeniami dziejącymi się tu i teraz. Świetnie ukazany jest także fatalizm wyrażający się w braku możliwości zapobieżenia kolejnej katastrofie… I tu tez objawia się jedyna wada opowiadania, mianowicie zbyt oczywisty przeskok na osobę rzekomego sprawcy. Z drugiej strony odpis, z jakim Pirx rozkłada jej rys psychologiczny na czynniki pierwsze, jest naprawdę bardzo dobry, i nieco rekompensuje ów „przeskok”. Reasumując, „Ananke” w mojej ocenie jest jednym z najlepszych „Opowieści…”.
Tym sposobem dochodzimy do końca. Ja zaś muszę na jakiś czas odpocząć od Lema. Tym bardziej, że przede mną „Bajki robotów” oraz „Cyberiada”, i raczej nie spodziewam się, by porwały mnie w równym stopniu, co „Opowieści o pilocie Pirxie”.
Stanisław Lem, „Opowieści o pilocie Pirxie”, cz. I i II – Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.