Mój pierwszy system audio

Świat i suterena Świat małych maszyn

Pod gramofon. System w skali mikro. Z pewnością wybitnie nieprofesjonalny i pełen błędnych założeń. Ale od czegoś trzeba zacząć.

Ja sam zacząłem od myśli, że fajnie byłoby kolekcjonować najlepsze płyty osłuchiwane na Spotify i innych muzycznych streamingach w formie fizycznej. Na początku myślałem o płytach kompaktowych, ale splot różnych wydarzeń rzucił mnie w ramiona gramofonów.

I na starcie okazało się, że idea zakupu urządzenia, które od razu będzie grało, nie jest możliwa do zrealizowana (z góry odrzuciłem wszelkie wynalazki, które mają wbudowane głośniki i tym podobne cuda – bądź co bądź, zależało mi na jakości, a nie od dziś wiadomo, że urządzenia od wszystkiego są urządzeniami do niczego).

Trochę czasu zajęło, zanim zrozumiałem, że gramofon, to nie wszystko, i trzeba jeszcze dobrać solidne głośniki, wzmacniasz, przedwzmacniacz (mój Boże, co to jest przedwzmacniacz?), odpowiednie okablowanie (kable same w sobie to temat na doktorat). Całość, to niezły koszt, więc szybko zwróciłem się ku rynkowi wtórnemu. Mogłem co prawda oprzeć się wyłącznie na głośnikach aktywnych, ale raz, że relatywnie późno wpadłem na ten pomysł, dwa, to jednak byłoby rozwiązanie mało rozwojowe i bez perspektyw, trzy – docelowo priorytetem będzie dla mnie nie rozmiar lub cena, lecz jakość, warto więc od razu opierać się na klasycznych rozwiązaniach, chociażby w celu przyuczenia się.

Przyjąłem jednak jeszcze jedno założenie – zależało mi na tym, by wszystkie wyżej wymienione sprzęty były możliwe najbardziej kompaktowe i nie pożerające skromnej przestrzeni, jaką dysponuję – co wydatnie zwiększyło poziom trudności, z drugiej strony pozwalając mi nieco oszczędzić, wszak nie od dziś wiadomo, że urządzenia o słabszej mocy są nieco tańsze. Ja zaś nie potrzebował budować systemu 7.1 lub nagłośnić pół osiedla, tylko od czasu do czasu posłuchać sobie wieczorem na piętnastu metrach kwadratowych muzykę klasyczną lub klasycznego rocka. Po niemal dwóch miesiącach poszukiwań i samokształcenia udało mi się zbudować swój pierwszy mikro system audio, i spodobało mi się to na tyle, że postanowiłem poświęcić temu wpis, być może zdradzając swoje wielce laickie podejście, brak wiedzy i kompetencji, albo zwyczajnie nietrafione wybory. Starałem się jednak mimo wszystko dostosować sprzęt do tych założeń:

  • kompaktowy, bo w obejściu mam mało miejsca,
  • używany, bo sam nie wiem, czy na dłuższą metę będę zainteresowany taką formą konsumowania muzyki, ponadto dopiero zaczynam przygodę na świadomym poziomie z groźnie brzmiącym audiofilstwem, w związku z czym nie ma sensu wydawać tysięcy złotych,
  • uwzględniający swoje przeznaczenie, czyli odsłuch pewnie raz, dwa razy w tygodniu jednej, dwóch płyt wieczorową porą.

Mając powyższe na uwadze, udało mi się skompletować następujący zestaw:

GRAMOFON

Pierwsza myśl: toż to serce całej sprawy, nie będę tu oszczędzał. Druga myśl: o mój Boże, pół pensji na coś solidnego? Trzecia myśl: ile na rynku jest fajnych używek z lat 70-tych i 80-tych! Czwarta myśl: a wszystkie duże na pół metra. Kilka tygodni przeglądania serwisów sprzedażowych i ogłoszeniowych pozwoliło mi jednak wypatrzeć cudo techniki gramofonowej lat 80-tych, czyli gramofon linearny, zwany również tangencjalnym (ta nazwa od razu skojarzyła mi się z Targaryenami z „Gry o Tron”). Większość tych gramofonów cechuje to, że ramię z igłą nie zajmuje osobnej części gramofonu, lecz jest scalone z pokrywą, przez co wielkość samego urządzenia jest niemal równa wielkości płyty gramofonowej, oscylując w granicach 32 centymetrów. Pomijając wynalazki, w których płyta wystaje ponad urządzenie – dla tego typu urządzeń mniejsze gabaryty nie były zwyczajnie możliwe. Dodatkową zaletą tego typu urządzeń jest ich pełna automatyka, i pewnego rodzaju idiotoodporność, tak przydatna dla amatorów i początkujących winylarzy. Ponadto, z uwagi na to, że obecnie tego typu gramofony nie są produkowane, trzeba było sięgnąć po starsze urządzenia, które co prawda nie grzeszą urodą, ale są solidne, jak większość urządzeń sprzed 40 lat.

Grundig PS 30

Szybko zorientowałem się, że jeżeli idzie o gramofony linearne, trzeba patrzeć w pierwszej kolejności na produkty japońskiego Technics z serii SL. Miałem nawet długo na oku urządzenie z serii SL-3, o bardzo wyrazistej, czerwonej barwie, ale niestety w cenie około 500 złotych, co trochę zastopowało mój konsumpcyjny szał. Jednak gdzieś w okolicy świąt Bożego Narodzenia, na znanym serwisie aukcyjnym, pojawił się niespodziewanie Grundig PS 30. Szybka wizyta na niemieckojęzycznych stronach internetowych pozwoliła ustalić, że model ten został wykonany przez Technicsa na zlecenie Grundiga, i bazuje na modelu SL-3 – byłem więc w domu, i to znacznie taniej. Maszyna co prawda nie jest tak atrakcyjna wizualnie, jak jej oryginalny odpowiednik, nie ma też przydatnej opcji „repeat”, i – last but not least – jest tylko „ok”, jak zwykło się określać sprzęty nie będące zarówno hi-endem”, jak i ścierwem, niemniej szybka wymiana maili ze sprzedawcą pozwoliła ustalić, że gramofon jest zadbany, igła niemal nowa, a pasek napędowy w dobrym stanie, więc uznałem to za dobry wybór. Urządzenie przyszło do mnie w świetnym stanie; niestety, tak się złożyło, że… złamałem igłę. Jakkolwiek nie patrzeć, stało się dobrze, bo poduczyłem się co nieco na temat wkładek; po kupieniu zamiennej igły do podkładki Audio-Technica AT 102EP, wszystko działało jak trzeba.

Wkładka Audio-Technica AT102EP

Gramofon używałem przez dobre dwa tygodnie, jednak, zrozumiawszy, że świat winyli pochłonął mnie na dobre, postanowiłem zaopatrzyć się w lepszy model, to jest Technics SL-7, nie stanowiący może topowego modelu z serii SL, ale ową topową serię rozpoczynający. Jak stwierdził ktoś na zagranicznym forum: „ciężko znaleźć gramofon linearny lepszy od SL-7, ale łatwo znaleźć gramofon nie będący linearnym, lepszy od wspomnianego SL”… Cóż, jako więzień przestrzeni, nie mogłem sobie pozwolić na gramofon o wymiarach przekraczających 40 centymetrów, a wszelkie modele poniżej tej wartości były niskiej jakości, więc wzmiankowany SL-7 (i ew. SL-10 i wyższe) to chyba najlepszy model w stosunku „wielkość” – „jakość”.

Technics SL-7 (zdjęcia sprzedawcy – Audio-AS)

A co wyróżnia go na tle PS 30 a.k.a. SL-3? Pisząc od punktów:

  • SL-7 jest o ok. centymetr węższy (to zaiste prostokątny gramofon),
  • SL-7 waży ponad 7 kilo, w przeciwieństwie do ważącego niespełna 3 kilogramy PS 30. Na wagę wpływ ma typ i jakość materiałów (więcej metalu, grubszy plastik), sama zaś większa waga zapewnia lepszą stabilność;
  • Talerz w SL-7 jest schowany, ale nie znam praktycznych zalet lub wad z tego wynikających,
  • SL-7 ma funkcję repeat (występującą również w SL-3), co bez wątpienia sprawia, że można zapętlić sobie muzykę bez konieczności wstawania co pół godziny do gramofonu, przynajmniej co do jednej strony płyty,
  • Pokrywa w SL-7 jest na zatrzask – nie podniesiemy jej bez wciśnięcia zabezpieczenia,
  • SL-7 ma więcej diod i świateł (przy PS 30 zdarzyło mi się zapomnieć go wyłączyć, więc przy świecącym się na wszystkie strony SL-7 zwiększa się szansa spostrzeżenia, że trzeba dziada wyłączyć),
  • SL-7 ma na środku czop usztywniający płyty winylowe, dzięki czemu może je odtwarzać także ustawiony pionowo; czop może być pomocny także przy mniej prostych (cieńszych) płytach, choć wadą takiego rozwiązania jest na pewno ukrycie części etykiety płyty, niejednokrotnie będącej małym dziełem sztuki (trzeba też pamiętać, by nie dotykać za często czopu gołymi palcami, bowiem może się zatłuścić i przenieść tłuszcz na etykietę),
  • Ramię w SL-7 jest podświetlane, przez co szybko można ustalić jego położenie, a i całość wygląda całkiem efektownie,
  • Mechanizm odpowiedzialny za ruch ramienia działa mimo wszystko lepiej w SL-7, choć w przypadku PS 30 może to być kwestia braku odpowiedniego zatroszczenia się o stan urządzeń odpowiedzialnych za jego ruch w moim egzemplarzu;
  • SL-7 jest całkiem dobrze (jak na gramofon linearny) wspieranym modelem – także w zakresie filmów instruktażowych oraz porad dostępnych w sieci,
  • SL-7 ma niestety na stałe wbudowany kabel sieciowy i przewód RCA, co, w przypadku ich uszkodzenia, wymaga rozkręcenia sprzętu i wymiany przewodów,
  • W ślad za wyżej przytoczonym cytatem, SL-7 można śmiało zakwalifikować do średniej półki gramofonów i wyższej półki gramofonów linearnych, czego nie można z czystym sercem powiedzieć o PS 30.
Technics SL-7

Jak widać, różnic jest sporo, ale poza wagą i układem talerza nie są one istotne, choć nie da się ukryć, że w SL-7 po prostu „czuć jakość”. SL-7 wydaje się ponadto bardziej perspektywiczny w tym znaczeniu, że w zakresie małych (poniżej 40 cm) gramofonów linearnych jest to w zasadzie najbardziej optymalny sprzęt. Wyższe modele z serii SL są może bogatsze o elektronikę i funkcje, ale, niestety, nie pozwalają oglądać w ruchu płyty w pełnej krasie. A to jedna z fajniejszych rzeczy przy odsłuchiwaniu winyli.

GŁOŚNIKI

Głośniki były pierwszą częścią zestawu, którą kupiłem, kierowany jeszcze złudzeniem, że uda mi się skompletować sprzęt nie tylko mały, ale i relatywnie ładny. Stąd wybór padł na pasywne minikolumienki o drewnopodobnej obudowie, o nazwie Mordaunt Short MS302. Ich parametry techniczne w momencie zakupu niewiele mi mówiły (prawdę powiedziawszy – teraz nie jest z tym lepiej), niemniej prezentują się następująco:

  • obudowa typu 2-way reflex loaded,
  • pasmo przenoszenia przy 3dB: od 100 Hz do 20 kHz,
  • pasma częstotliwości w pomieszczeniu: -6 dB przy 62 Hz / 28 kHz,
  • czułość SPL/m/ 2,83 V: 86dB,
  • impedancja nominalna: 4 Ohm,
  • zakres mocy wzmacniacza: od 15 do 80 watów (niektóre źródła podają krańcowy zakres jako 75 watów),
  • wymiary w milimetrach: 180 x 112 x 130, przy wadze każdej kolumienki ok. 1,6 kg.

Decydują się na powyższe kolumienki, kierowałem się głównie opiniami z sieci, a te były nad wyraz entuzjastyczne; nie chcę posługiwać się sloganem sprzedawcy, który określał je najlepszymi w swojej klasie (cokolwiek miałoby to znaczyć), jednak intuicyjnie wyczuwam, że to bardzo solidna część całego systemu i być może posłuży mi jeszcze przy innych projektach.

PRZEDWZMACNIACZ

W okresie refleksji, w którym uświadomiłem sobie oczywistość o treści: gramofon sam z głośnikami nie zagra, wpadłem w pewnego rodzaju konfuzję związaną z odpowiedzią na pytanie: co to jest przedwzmacniacz i czy jest mi potrzeby? Kierowany błędną radą wyrażającą się tym, ze jest to obowiązkowy element takiego gramofonowego systemu, szybko kupiłem zewnętrzne, relatywnie tanie urządzenie „Behringer PP400”. Dopiero potem wyedukowałem się w tym, że wystarczył solidny wzmacniacz z wejściem phono, ale cóż… Początkowo uznałem, że to dobry wybór na początek. Potem, że przyoszczędzenie na tak ważnej części to błąd. A potem owa część wylądowała w szufladzie „na wszelki wypadek”, po wydarzeniach związanych z zakupem wzmacniacza…

WZMACNIACZ

Największy ból głowy przysporzyło mi „prawdziwe” serce całego systemu, w szczególności mając na uwadze, że relatywnie późno uświadomiłem sobie konieczność posiadania owego „serca”. Pierwsze zetknięcie z cenami nowych urządzeń nie było przyjemnym doświadczeniem, ale szybko wyczytałem, że używane wzmacniacze zagwarantują mi najlepszą relacją ceny do jakości. I tu pojawił się kolejny problem – porządne, używane wzmacniacze w budżecie, powiedzmy, do 1000 złotych, to urządzenia niezwykle duże – szerokie przeważnie na ponad 40 centymetrów. Po wielu poszukiwaniach uznałem więc, że zdecyduję się na wzmacniacz Yamaha z serii Pianocraft, np. model R-840, który miał „zaledwie” 35 centymetrów szerokości. Jednak później wydarzyły się dwie rzeczy: dostępne w serwisach aukcyjnych modele tego wzmacniacza zniknęły, ja zaś uświadomiłem sobie, że wzmacniacz powinien być dostosowany do głośników, tym samym połączenie wzmacniacza dedykowanego pod 6 omów do głośników 4-ro omowych może nie być dobrym rozwiązaniem (chociaż opinie w sieci wskazywały, że przy niskiej głośności nic złego się nie stanie). Ponadto przypomniałem sobie, że tak mały system, jaki z założenia buduję, być może nie potrzebuje złożonych rozwiązań dedykowanych pod nieco większe możliwości. Podjąłem więc ryzyko, i zdecydowałem się na chiński, niezbyt popularny, choć gdzieniegdzie nadzwyczaj dobrze oceniony (jak na cenę i gabaryty) wzmacniacz Dynavox CS-PA1. Urządzenie, które dla głośnika 4-ro omowego oferuje moc 50 watów (choć w praktyce pewnie znacznie, znacznie mniej), mierzy zaledwie 180 na 140 na 65 milimetrów, przy wadze ok. półtora kilograma, ma gniazda na dwie kolumny, oraz wejścia tuner, CD, tape i rec; podobno oparty o podzespoły wykorzystywane we wzmacniaczach samochodowych, grający domyślnie raczej słabo, ale po odpowiedniej regulacji pokazujący pazur niespotykany w tej klasie cenowej. Po zakupie długo myślałem, czy aby na pewno dobrze zrobiłem. Znów zacząłem przeglądać portale aukcyjne za Pianocfratami, tym razem z linijką w dłoni, bo miałem już wybrany stoliczek pod cały system (o czym niżej), i w trakcie poszukiwań trafiłem na – prima facie – wybór idealny. Onkyo A-911. Nie dość, że produkcja japońska, i w gabarytach Pianocraftów, to jeszcze ze wbudowanym wejściem phono, przystosowana pod 4 omowe głośniki i z fajnym interfejsem. Cięższy o niemal 600% i większy o prawie lub ponad 100% od Dynavoxa, ale wymiary 335 na 275 na 118 milimetrów nie przeraziły mnie aż tak bardzo, jak podłużnych wzmacniaczy, szerokich i głębokich na 40 i więcej centymetrów. Poza tym mogłem odpuścić sobie przedwzmacniacz i mieć szansę może nie na rewelacyjną, ale solidną jakość dźwięku.

Onkyo A-911

Wzmacniasz jest dosyć przyjemny, i nie zauważyłem jakichkolwiek problemów z nim związanych. Dobrze dogaduje się z muzyką klasyczną i jazzem, w nieco ostrzejszych utworach mógłby być mniej subtelny. Cóż, ciężko powiedzieć mi cokolwiek więcej – daje się we znaki brak porównania i wyrobionego ucha.

MEBEL POD SPRZĘT

W idealnym świecie moje „wintydżowe”, obudowane drewnem urządzenia stoją na solidnej, jasnej komodzie, wypełnionej pod spodem po brzegi płytami. Cóż, można powiedzieć, że to obrazek „docelowy”. Na teraz jednak, z braku miejsca i mebla, po szybkich poszukiwaniach, wpadł mi w oko stoliczek, a jakże, z Ikei. Nordkisa, bo o niej nowa, wygląda niepozornie, jak niepozorne jest drzewo bambusowe. Miałem obawy co do udźwigu, i czy ten – z założenia – stolik nocy poradzi sobie z (plus/minus) piętnastoma kilogramami na sobie, ale dobrze skręcone, bambusowe drewno okazało się nad wyraz mocne i stabilne. Mebel wydaje się idealny pod założenia i sprzęt – szeroki i głęboki na 40 centymetrów, co pozwala nawet myśleć w niedalekiej przyszłości o trochę większym gramofonie, niż malutki SL-7. Półka bezpośrednio pod spodem jest głęboka – licząc od wewnętrznych krańców naroży – na 337 milimetrów (jest zatem jeszcze zapas ponad 6 centymetrów), więc Onkyo A-911 zmieści się na niej idealnie. Szuflada pod półką wydaje się wręcz stworzona na winyle, choć z uwagi na prawidłową higienę ich przechowywania (mają stać, nie leżeć), pewnie wylądują tam przeróżne szpargały okołomuzyczne.

CO DALEJ?

Póki jestem ograniczony przestrzenią, nie mam za wielkiego pola do manewru w przedmiocie rozbudowywania systemu. Gramofon na pewno stanowi element kompletny, choć nie ukrywam, że jeżeli zdarzy mi się trafić z wyższymi modelami z serii SL w korzystnej cenie, lub na solidny gramofon z tradycyjnym ramieniem, acz szeroki na mniej niż 40 centymetrów, nie zawaham się sięgnąć do portfela. Myślę natomiast o małych kolumnach trójdrożnych – tu faworytem są duńskie Rank Arena L720-CP, wysokie na ok. 32 centymetry. Myślę też o wzmacniaczu, równie kompaktowym, co Onyko. Pierwsza przychodząca mi do głowy rzecz w takich kategoriach „wagowych”, to Advance Paris SMART AX1, wyglądający aż nazbyt designersko, ale za to posiadający absolutnie wszystko, co potrzebne do małego, współczesnego systemu audio, choć z drugiej strony jest też taki „brzdąc”, jak PS AUDIO Sprout100, który jeszcze w większym stopniu spełnia postawione przeze mnie założenia, a poza tym warto jeszcze wymienić NAD D3020 lub SONY Ta-F3000 es. Kusi mnie także kupno naszej rodzimej miniaturki, czyli Unity Diora – Trawiata 311D, w szczególności z uwagi na to, że podobno bardzo dobrze odnajduje się z muzyką klasyczną (i, co jest obecnie głównym czynnikiem hamującym mnie przed zakupem, tylko z kolumnami 8-Ohmowymi). Cóż, zobaczymy, dokąd zaprowadzą mnie poszukiwania.

Może przeczytasz coś jeszcze?