Przeskoczyłem wszystkie dziury i barykady, uniknąłem meteorytów i żółtej śmierci płynącej leniwie ku mojemu ciału. Mojemu ośmio-bitowemu ciału.
„BIT.TRIP.RUNNER” jest grą niezwykłą. Łączy bowiem grę platformową z grą… rytmiczną, wszystko zaś spaja konwencja graficzna rodem z automatów do gier. Przywołanie arcade’owych maszyn, których jedyny ślad można obecnie odnaleźć w tandetnych, tanich mazurskich domach wczasowych, jest całkowicie zasadne – w tej dwuwymiarowej grze nasz bohater porusza się „zawsze w prawo”, więcej, porusza się automatycznie, i ze znaczną prędkością, Nam zaś pozostają takie ruchy, jak skok, unik, uderzenie wyprostowaną „nogą”, wyskok czy osłona z wykorzystaniem tarczy – pięć manewrów, pięć przycisków, niewiele, lecz jeśli uświadomimy sobie, że wspomniane manewry musimy wykonywać w różnej konfiguracji, a nader wszystko – szybko, zrozumiemy, że przejście całej gry nie zajmie nam wieczora, a nawet dwóch.

W tym momencie z pomocą przychodzą nam dźwięki, podobne do tych z ośmiobitowych konsol, lecz zremasterowane, by nasze uszy przetrwały przynajmniej przez pół godziny, czyli do momentu, w którym posłuszeństwa odmówią nam oczy. „BIT.TRIP.RUNNER” to gra kolorowa; twórcy nie bali się użyć tak demonicznych kolorów, jak jaskrawozielony, różowy czy jasnożółty. A jeśli ten cały festyn barw przemyka nam przed oczyma ze sporą prędkością, można dostać oczopląsu, zawrotu głowy, a w najgorszym razie ataku epilepsji (przed czym twórcy nie raczyli ostrzec). Jednak takie objawy występują tylko na początku. Z czasem wzrok przyzwyczaja się do emitowanych obrazów, skupiając się tylko na czarnym punkcie pośrodku ekranu – naszym bohaterze.
Wracają do dźwięków, każda podjęta przez nas akcja powoduje odtworzenie pojedynczego, losowego dźwięku; każda zebrana sztabka złota wywołuje to samo; każdy rozbity, kartonowy mur budzi nasze głośniki. Tym sposobem, w czasie zabawy niejako sami „odgrywamy” sobie melodię, która w dodatku idealnie pasuje do rozgrywki. Jeśli zaś gramy na wysokim poziomie trudności, zapamiętanie sekwencji dźwięków pomaga lepiej wyliczyć i wyczuć czas wykonania określonego manewru – proste, pożyteczne, i w dodatku funkcjonalne.

Gra składa się z trzech dwunasto-etapowych światów, co łącznie daje nam 36 plansz do przejścia. Ostatni etap w każdym świecie łączy się z koniecznością pokonania bossa, zawsze jednego i tego samego, z którym przyjdzie nam ostatecznie zmierzyć się w epickiej i monumentalnej potyczce na ostatniej planszy.
By nasze granie nie było bezproduktywne, w czasie gry zbieramy wspomniane wyżej sztabki złota. Jeżeli zbierzemy wszelkie złoto na danej planszy (co samo w sobie jest sporym wyzwaniem), przeniesieni zostaniemy do sekretnego poziomu złotem i złotem płynącego, a stylizowanego na gry rodem z ZX Spectrum czy NESa, zaś nasz zbiorczy wynik liczony w punktach wykroczy poza skalę. W praktyce jest to miły przerywnik, ale nie wpływa znacząco na frajdę płynącą z właściwej rozgrywki, wreszcie, nie jest obowiązkowy, przez co można ten element gry spokojnie sobie darować.

„BIT.TRIP.RUNNER” ma jedną, nieocenioną wręcz zaletę – poziom trudności. Nie jest to gra, w której, jeśli nie powiedzie nam się za pierwszym razem, przy kolejnej próbie na pewno ukończymy poziom. Każda porażka, czyli zetknięcie się naszego bohatera z przeszkodami, automatycznie cofa go na start (Zero krwi! Zero pasków życia! Zero serduszek! Jesteśmy nieśmiertelni!). Przeszkody są zaś tak ulokowane, że wspomniane cofanie następuje relatywnie często. Jednak taki stan rzeczy nie frustruje – w tej grze, jak w żadnej innej zręcznościówce (może z wyjątkiem „I Wanna be the Guy”), wyczuwalny jest ustawiczny postęp w nauce i „feelingu” danej planszy, zaś każdy pokonany „metr” w grze, to dodatkowa wiedza odnośnie rozlokowania przeszkód. Sytuacje, w których przez kilka dni dochodzimy do około 1/3 tej samej planszy, ginąc w zetknięciu z meteorytem, to tutaj standard. Standardem jest także to, że ustawiczne granie osłabia nasze umiejętności i częściej przegrywamy, zaś następnego dnia, już podczas pierwszej próby, przechodzimy barierę, z którą zmagaliśmy się przez tyle godzin. Tym samym radość płynąca z ukończenia poziomu jest nieoceniona – wszelkie krzyki radości, podskoki i gesty tryumfu są jak najbardziej zasadne.
Jeżeli lubicie platformówki, „BIT.TRIP.RUNNER” będzie dla was „orzeźwiającym powiewem świeżego powietrza”. Jeśli lubicie gry wymagające, kupujcie grę już teraz na Steamie. Jeśli szukacie gry na pół godziny dziennie, która dostarczy wam masę emocji, będąc zarazem grą lekką i niezobowiązującą, zainteresujcie się tym tytułem. Wzrost adrenaliny gwarantowany.
Recenzja pierwotnie ukazała się w 2012 roku na blogu „Gry z Niszy”.
Ograno na: PC.