Teledyski zapadające w pamięć #1

Muzyka Sacrum i Profanum

Kilka ładnych lat temu ustaliłem ze znajomym, że sporządzimy subiektywne rankingi najlepszych teledysków, jakie widzieliśmy. Szybko uzmysłowiłem sobie, że, tak naprawdę, „najlepsze” znaczy „najbardziej zapadające w pamięć”. To truizm, ale jak każdy truizm, wymaga powtórzenia – jest wiele wybitnych utworów, które miały słabe teledyski, jest wiele słabych utworów okraszonych znakomitymi teledyskami. W mojej liście nie ma słabych utworów, ale nie ma też najlepszych teledysków. Są natomiast obrazy, które nierzadko wykraczają ponad treść piosenki. Tyle tytułem wstępu, ale z podkreśleniem istotnego zakończenia.


Queen – 'Bohemian Rhapsody’

Queen – Bohemian Rhapsody (1975)

Jeden z najwybitniejszych utworów Queen został obdarzony teledyskiem, który w wielu tym podobnych rankingach znajduje się zawsze na wysokich miejscach; nie inaczej jest i w moim wypadku, aczkolwiek ze względu na wtrącenie koncertowych nagrań pomiędzy fenomenalne „cztery głowy skąpane w poświacie” nie stawiam tego teledysku na podium… Wracając do „głów”, właśnie one tworzą niesamowity, wizualny spektakl. Są niczym wyrzeźbione w marmurze popiersia, tak dumne i majestatyczne, a zarazem tajemnicze. Przejście zaraz po słowach „Open your eyes” jest w tym wszystkim najlepsze, choć ciekawy jest także efekt pod koniec teledysku, kiedy wspomniane głowy muzyków ulegają prostemu zdublowaniu, przeistaczając się w chór. Teledysk nagrano w 1975 roku. Kosztował 4,500 funtów. I chyba ta prostota sprawia, że na tle innych, wybitnych teledysków Queen, to właśnie Bohemian Rhapsody jest najbliższa mej pamięci.


Ewa Demarczyk – 'Karuzela z Madonnami’

Ewa Demarczyk – Karuzela z Madonnami (1967)

Proste, koncertowe nagranie jednego z najbardziej spektakularnych wykonań w polskiej muzyce „rozrywkowej” – minimalizm w każdym calu. A jednak jest to teledysk ze wszech miar wybitny. Dlaczego? Historia zaczyna się około pięćdziesiątej sekundy, kiedy kamera przybliża nam twarz Ewy Demarczyk, a reflektor zaczyna rzucać na nią światła z różnych stron. Efekt? Widzimy różne twarze/miny/pozy tej samej osoby, mimo iż ta ich nie zmienia – magia świateł i cieni w najczystszej  postaci. Warto odnotować, że „Czarny Anioł z Krakowa” podczas tego nagrania, mimo trudnego wokalnie materiału oraz padających na twarz snopów światła ani razu nie mrugnął oczyma. Nagranie pochodzi z 1970 roku.


Gotan Project – 'Diferente’

Gotan Project – Diferente (2006)

To trzeci z rzędu teledysk w tym zestawieniu, w którym prosty zabieg techniczny zaowocował niesamowitym efektem końcowym – mowa w tym wypadku o prostym, symetrycznym odbiciu, które zastosowane na nagraniu ukazującym tańczącą tango parę poskutkowało piorunującym efektem tańca z kimś nieokreślonym, tańca „symbolu”, tańca „wiecznej gry”. W tle zaś ukazana jest historia mężczyzny i kobiety, którzy jakby się mijali, a kiedy się spotykają… No właśnie – ich spotkanie, to jakby opowieść o równoległych żywotach funkcjonujących w tej samej płaszczyźnie czasowej, ale jakby bez świadomości bliźniaczego istnienia. Poezja na latynoską nutę.


Rammstein – 'Ich Will’

Rammstein – Ich Will (2001)

Na dobrą sprawę mógłbym tu umieścić niejeden teledysk tej grupy. Teledyski Rammstein zawierają w sobie wiele oczywistych treści podanych w nieszablonowy sposób, jak chociażby w klipie powyżej, który obrazuje alegorię naszych czasów, czyli pomieszanie wartości. Solidna technika wykonania współgra z dobrym utworem, oraz pojedynczymi motywami zasługującymi na uznanie – zdjęciem poległego „kolegi” z pierwszych ujęć, tańcu z nieprzytomną pracownicą banku, żywą bombą, czy wreszcie człowiekiem z wyrysowaną tarczą. Tam, tak jak w dzisiejszych czasach, możemy zaobserwować wymieszanie wartości i priorytetów – coś, co złe, staje się dobre, coś, co nienormalne, przekształca się w normę.


Korn – 'Freak On a Leash’

Korn – Freak On a Leash (1998)

No dobrze, teraz zaprzeczę swoim słowom z początku wpisu – jedyne, co zachwyca mnie w tym utworze, to właśnie teledysk, a zwłaszcza jego wykonanie od strony technicznej. Zaczyna się zaskakująco, od kreskówki, którą boję się nazwać animacją, by potem nagle przejść w rzeczywisty obraz, w sposobie realizacji i montażu zasługujący na najwyższe uznanie. Ogląda go się z dużą przyjemnością. Co więcej, mimo upływu lat, nie postarzał się ze względu na technikę wykonania. Natomiast końcówka teledysku ciągle pozostaje dla mnie enigmatyczna. To jeden z tych teledysków, w poszukiwaniu którego zawsze wpisuję w googlach nie tytuł utworu, lecz frazę „teledysk z lecącą kulą”. Klip nakręcono w 1999 roku.


Leonard Cohen – 'In My Secret Life

Leonard Cohen – In My Secret Life (2001)

Nieodżałowany Leonard Cohen… Do dziś pamiętam, jak „za dzieciaka”, oglądałem ten teledysk z jakimś lękiem w tyle głowy, oraz oczywiście – pytaniami. Ale nie tylko o tajemnicę tu chodzi. Geometryczne bryły, które widzimy na początku teledysku, szybko przekształcają się w budynek mieszalny, co samo w sobie jest świetnym efektem. A wielkie białe głowy? Do dziś mam kilka interpretacji. Wszystko to owiane naprawdę melodyjną muzyką o fenomenalnej treści, co przypomina mi twórczość Davida Lyncha.


Basement Jaxx – 'Where’s Your Head At

Basement Jaxx – Where’s Your Head At (2001)

Jeden z najbardziej pokręconych, choć zarazem konsekwentnych fabularnie teledysków, jakie dane mi było widzieć. Technicznie wykonany świetnie, z umiejętnie dobranymi aktorami (wygląd głównego lekarza wręcz hipnotyzuje), niebanalną historią zawierającą głębsze przesłanie, ale nader wszystko sporą dawką abstrakcyjnego humoru – nie wiem, w jakim szpitalu teledysk był kręcony, ale tak właśnie wyobrażam sobie marketing, politykę, świat korporacji – generalnie – wszystko, co publiczne, jako jedną wielką alegorię transmitowania nas do formy istot niższych. Ale niekiedy także istoty niższe potrafią się zbuntować.


Grzegorz z Ciechowa – 'Pieje kury nie mają koguta’

Grzegorz z Ciechowa – Pieje kury nie mają koguta (1996)

Grzegorz Ciechowski przewidział i wyprzedził panujące obecnie w polskiej muzyce (w większym lub mniejszym stopniu) trendy polegające na czerpaniu pełnymi garściami z folkloru. Choć sama OjDADAna była specyficznym muzycznym kąskiem, utwór ją promujący zapisał się trwale w historii polskiej muzyki, zaś teledysk, to już inna liga. To prawdopodobnie najlepszy teledysk wyprodukowany na potrzeby polskiego utworu, jaki kiedykolwiek powstał. Słysząc w tle zapętlającą się melodię widzimy historię starszego człowieka, który jedzie do miasta kupić kurczątko, z którego wyrośnie kogut – po drodze widzimy, między poszczególnymi ujęciami, ginący już folklor oraz prostotę wiejskiego życia, wolnego od wielkomiejskiego pośpiechu. Końcowe partie teledysku, kiedy „wchodzimy” w oczy pisklęcia, to już realizm magiczny; wszak każde istnienie ma własne wyobrażenie otaczającej go rzeczywistości.


Pink Floyd – 'Another Brick In The Wall’

Pink Floyd – Another Brick In The Wall (1979)

Chyba najbardziej rozpoznawalny utwór Floydów otrzymał fabularyzowany teledysk, będący niemal „jota w jotę” adaptacją tekstu zawartego w utworze. Niepokojący, budzący w nas lęk i bunt zarazem, wykonany z rozmachem i wizją, ma w sobie piękno filmów z lat 70-tych. Czy dane jest nam oglądać opowieść o zaprogramowanym, straconym pokoleniu? I tak, i nie. Jedno pokolenie, pokolenie nauczyciela, z pewnością takim jest. Pokolenie uczniów buntuje się jednak przeciw zakładanym maskom. Pytanie jednak, na ile ten bunt jest skuteczny? W teledysku nie odnajdziemy odpowiedzi, mimo widoku płonącej szkoły. Otrzymujemy za to obraz młodości w pigułce – młodości, która jest tak niepojęta i naiwna zarazem, że nie jesteśmy w stanie jej zrozumieć. Działamy instynktownie, dlatego sprzeciwiamy się zastanym schematom. Chcemy wolności, bo jeszcze nie rozumiemy, czym wolność. Teledysk pochodzi z 1982 roku. Osobiście jednak bliżej mi sercem i okiem do fenomenalnego High Hopes, ale o tym może kiedy indziej.


Moby – 'In This World’

Moby – In This World (2002) 

Na tym świecie już dawno przestaliśmy dostrzegać rzeczy ważne, ale także niezwykłe, niesamowite. Nie widzimy cudów codzienności, i innych niesamowitych zjawisk, na które tylko biernie się gapimy w drodze do pracy albo szkoły. Współczesność odebrała nam wrażliwość i wyobraźnię; wszystko podane jest na tacy, pod maską newsów, memów i facebooków. Do tego stopnia, że w lądowanie kosmitów prędzej uwierzylibyśmy z relacji na instagramie, niż z bezpośredniego zetknięcia – bo pewnie nasz racjonalizm zwyciężyłby w przypadku takiego spotkania. Ale teledysk, o którym piszę, przekazuje także inną treść, treść związaną poniekąd z tą pierwszą – współczesny człowiek nie dostrzega istoty będącej obok niego, choćby wysyłała czytelne sygnały.


Powyższy tekst powstał w 2013 roku. Zaadaptowałem go na potrzeby niniejszej publikacji, nie raz uświadamiając sobie progres mojej wiedzy muzycznej, a tym samym potrzebę dopisania swoistego posłowia, czyli drugiej części. Więc, stay tuned.

Może przeczytasz coś jeszcze?